Zapraszam do czytania:
Tytuł: "Niedoceniałem"
Beta: Mei
Paring: Shoya X Yo-ka (Diaura)
Ostrzeżenie: To moje pierwsze w życiu yaoi, więc proszę o wyrozumiałość ;3
Przez
ostatni miesiąc moje, a właściwie to nasze życie wyglądało okropnie. Te ciągłe
kłótnie o byle co wycieńczały mnie psychicznie. Może ty tego nie widziałeś, ale
każdej nocy samotnie wypłakiwałem swoje smutki i złości. Do tego jeszcze co
weekend wracałeś nad ranem z odciskami krwistoczerwonej szminki na szyi.
Myślałeś, że nie zauważę tego? Że może tym razem uda ci się to ukryć? Śmieszny
wtedy byłeś. Ale najgorsze było kiedy podniosłeś na mnie rękę. Przez dwa
tygodnie ukrywałem tę śliwę pod okiem czarnym cieniem tłumacząc, że to mój nowy
image. Jednak fani połapali się, że coś się stało. Sprawdzałem fanklub, tam aż
huczało. Mogłem komuś donieść na ciebie, ale nie umiałem. Po prostu za bardzo
cię kochałem, i chyba w tym tkwił problem. Każdego dnia miałem w sobie
nadzieję, że akurat dziś coś się zmieni. Polepszy.
Byłem na
granicy snu, a świata rzeczywistego, gdy poczułem jakiś ciężar w okolicach ud.
To pewnie był pies Shoyi, bo nie raz już mnie tak budził. Uśmiechnąłem się
delikatnie, gdy nagle coś wpiło się w moje usta. Otworzyłem gwałtownie oczy, a
przede mną siedział basista. Nie... to musiał być jakiś przepiękny sen. Jednak
na to się nie zanosiło. Nie wierzę. Ostatnio taką pobudkę miałem po tej nocy,
kiedy wszystko sobie wyznaliśmy. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi.
-Dzień dobry kochanie.- powitał mnie szatyn muskając moje
wargi.
-Dzień dobry.- odpowiedziałem tym samym nadal zaszokowany
nagłą zmianą chłopaka.
Nasz dotychczasowy poranek mijał jakbyśmy byli tylko
współlokatorami, a nie parą. Wszechogarniająca cisza i obojętność codziennie
kreśliła kolejne rysy w moim sercu. Tylko czasem obdarzaliśmy się jakimiś
drobnymi przejawami naszej sympatii. Każdy myślał, że jesteśmy wspaniałą parą,
jednak nikt nie wiedział co się działo po wejściu do domu. Shoya od razu
wytykał mi co powiedziałem źle, za to ja skarżyłem się na jego wiecznie zacinki
i bezsensowne wypowiedzi. Za każdym razem rodziło się z tego coś
poważniejszego. Za każdym razem byliśmy na siebie źli. Za każdym razem mnie
przepraszałeś, a ja wybaczałem.
-Śniadanie czeka na stole w kuchni.- poinformował i zszedł ze
mnie.
Chwile po tym jak wyszedł z zajmowanej przeze mnie sypialni,
bo on przeniósł się na kanapę wstałem z dużego łóżka, założyłem puchate kapcie,
wziąłem jakieś czyste ubrania i poczłapałem do łazienki. W niewielkim korytarzu
poczułem wspaniały zapach świeżego pieczywa oraz lekko spalonego garnka. Chyba
coś gotował i jeszcze krzątał się po kuchni, bo po chwili rozległ się hałas
spadających sztućców na panele. Pokręciłem głową.
Po wejściu
do łazienki szybko ściągnąłem z siebie za dużą koszulkę i bokserki, które
robiły z piżamę, i wskoczyłem pod prysznic. Ustawiłem letnią wodę i
przestawiłem ze słuchawki na deszczownicę. Nadal nie mogłem uwierzyć w tą
cudowną przemianę szatyna. Miałem tylko nadzieję, że nie udaje. Tylko co go
mogło skłonić do tak radykalnej zmiany? Nie mam pojęcia. Będę z tego korzystać
i cieszyć się tym, dopóki nie wrócimy do no...
„Nie! Nie myśl o tym!”- rozkazały myśli. Jednak wbrew mojej woli
przypominałem sobie. Do oczu napłynęły mi łzy na wspomnienie o tamtych
chwilach. Szybko je przetarłem i głęboko odetchnąłem. Chwyciłem żel i
namydliłem nim ciało.
Odświeżony i
w porządnych ubraniach opuściłem łazienkę. Doszedłem do kuchni i usiadłem na
krześle przy zastawionym stole. Nagle pojawił się Shoya i zajął miejsce
naprzeciwko mnie.
-Smacznego!- życzył nam i wzięliśmy się za pałaszowanie
śniadania.
W końcu dowiedziałem się przez co pachniało spalonym garnkiem
w całym domu. Chłopak gotował jajka na twardo i nie mam pojęcia jak to zrobił,
ale przypalił naczynie. Przez cały posiłek rozmawialiśmy i się śmialiśmy.
Cieszyłem się jak dziecko, że w końcu coś zrozumiał, tylko jak?
Korciło mnie bardzo aby o to zapytać, ale bałem się, że przez
to wszystko pęknie jak bańka mydlana. Wolałem nie ryzykować, ale bardzo
chciałem wiedzieć. Muszę się zdać na swoją silną wolę.
Była dopiero
za pięć dziesiąta, a próbę zaczynaliśmy o 11.30, więc mieliśmy jeszcze dużo
czasu dla siebie. Razem sprzątnęliśmy po śniadaniu i zmyliśmy naczynia, co
przerodziło się w bitwę na pianę. Ja zrobiłem Shoyi białą perukę, a on mnie
mydlaną brodę, wąsy i ogromne brwi. Niby takie głupie, ale uwieczniliśmy to na
zdjęciach. Kiedy na małych prostokątach pojawił się obraz śmialiśmy się z
naszych min. Następnie zmyłem pianę z twarzy, bo szatynowi wpiła się we włosy,
przez co pachniały cytrynowo. Pozbawiony charakteryzacji by (baj ._.) Shoya
usiadłem obok niego na miękkiej, fioletowej kanapie. On czując moją obecność
objął mnie jedną ręką, a ja wtuliłem się w niego mocniej. Jednym uchem
nasłuchiwałem jego bicia serca. Było spokojne i rytmiczne, to usłyszałem, a
czułem, że jest przepełnione miłością, i beztroską. Tylko dlaczego? Zawsze
kiedy po kłótni siadaliśmy tak jego rytm był bardzo szybki, jakby przebiegł co
najmniej 600m. Odetchnąłem głęboko i w
końcu postanowiłem to z siebie uwolnić. To było dla mnie naprawdę ważne.
-Mogę cię o coś zapytać?-zapytałem nieśmiało zadzierając
lekko głowę, aby spojrzeć Shoyi prosto w oczy.
-Tak?- pogładził mnie po policzku, na który od razu wdarł się
delikatny róż.
-Jak to się stało, że... tak nagle dostałem wspaniały
poranek?- i na tym skończyła się rola
mojej „silnej woli”.
Na szczęście chłopak nie zareagował żadną złością. Uśmiechnął
się delikatnie.
-A podobało ci się?- odpowiedział pytaniem na pytanie i
poczochrał mi czarne kosmyki włosów.
-Bardzo, ale jak tak nagle?- ponownie zapytałem.
On westchnął i podrapał się po głowie, jakby nie znał
odpowiedzi.
-Można by powiedzieć, że coś przeżyłem. Nie mam pojęcia jak
to nazwać, ale jak chcesz to mogę ci pokazać.- zaproponował. Zastanowiłem się
chwilę.
-Chętnie.- pewnie odpowiedziałem.
Brunet wyciągną drugą rękę w moją stronę.
-Złap mnie za rękę.
Posłusznie chwyciłem go za dłoń, a on ściną ją mocnej,
zamknął oczy i polecił abym zrobił to samo. Nagle poczułem jakieś światło.
Gwałtownie otworzyłem powieki. Dookoła nas powstała jakaś złota poświata, a
zegar na śnienie przede mną cofał swoje wskazówki coraz szybciej i szybciej.
Obraz naszego mieszkania rozmazywał się i powoli okrywał się czernią, z której
powstał długi korytarz. Chłopak wyglądał jakby spał, a jego ciało zaczęło
prześwitywać. Trząsłem nim, aby się obudził, jednak po chwili zniknął
całkowicie. Niedługo sam pojawiłem się w innym miejscu niż ten czarny korytarz.
Znalazłem się na jakimś jednoosobowym łóżku, była noc. Nawet nie miałem siły
rozejrzeć się dookoła aby zbadać gdzie się znajduję. Byłem bardzo zmęczony,
więc szybko zasnąłem.
*
Obudził mnie
niemiłosiernie drący się budzik. Leniwie sięgnąłem ręką aby go wyłączyć. Ech...
Nienawidziłem poniedziałków i tego wracania do szkoły. Po dwóch dniach błogiego
lenistwa chyba nikomu nie chce się iść do tej „placówki edukacyjnej”. Zwlokłem
się z łóżka przeciągle ziewając i zszedłem na dół do kuchni, aby przygotować
sobie jakieś śniadanie. Chwyciłem chleb, masło i dżem truskawkowy- to było moje
„zdrowe, pożywne śniadanie” jak to mawiała szkolna pielęgniarka. Wstawiłem
jeszcze czajnik z wodą na kawę. Oczywiście musiałem do niej dolać mleka,
bo w połowie posiłku zawsze wchodziła moja mama i jakby zobaczyła mnie z
czarną, porządną kawą, to by się nieźle wściekła. Jej zdaniem 18 latek nie
powinien jeszcze sięgać po czyste espresso, bo by się od niego uzależnił. (I
kto mi to mówi?...) Właśnie dlatego dla świętego spokoju dolewałem mleka.
Usiadłem sobie na blacie kuchennym z talerzem kanapek w jednej ręce i kubkiem
napoju obok mnie, gdy nagle jak na zawołanie weszła moje rodzicielka. Lekko
zmarszczyła brwi widząc mnie w takim miejscu.
-Yoshito...- westchnęła- Ile razy ci mówiłam, że krzeseł w
naszym domu nie brakuje i w każdej chwili można na nich usiąść, i zjeść posiłek
jak człowiek?- zapytała sarkastycznie.
-Mnie tak pasuje.- odpowiedziałem machając nogami i biorąc
kolejny gryz kanapki.
-A mnie nie. Już, zmykaj!- przegoniła mnie.
Moja mama-Kana- miała luźne podejście do życia niektóre
sytuacje potrafiła obrócić w żart, użyć lekkiego dowcipu aby rozluźnić
atmosferę. Mogłem jej się zwierzyć ze wszystkiego. Nawet wtedy, kiedy
powiedziałem jej otwarcie, że wolę chłopaków uszanowała to i życzyła mi jak
najlepiej. Jak każda matka martwiła się o swoje dziecko i czasem jeszcze mnie
tak traktowała, ale to tylko dlatego, że nie chce abym „wyfrunął jej z
gniazda”- jak to ujęła. Mogę spokojnie powiedzieć, że jest moim wzorem do
naśladowanie, bo innego w domu nie miałem. Ojca nie znałem. Mama nie chce z
nami o tym rozmawiać, więc nie poruszamy tego tematu. Tak w liczbie mnogiej, bo
mieszka tutaj jeszcze jedna osoba- mój młodszy, 10 letni brat- Natsu. Coś
okropnego... Kiedy zostawię na biurku
lub szafce choćby kilka jenów, one w magiczny sposób zniknął. A to tylko
dlatego, że ma mamie za złe brak kieszonkowego. Tylko na co mu w tym wieku
kasa?! Chyba tylko po to, żeby zaszpanować.
Ale o nim kiedy indziej. Wracając do sytuacji w kuchni... Posłusznie
zszedłem z blatu i kulturalnie usiadłem przy stole.
Po
skończonym posiłku poszedłem do pokoju ogarnąć się. Zamieniłem swoja piżamę
(czyt. bokserki) w ciemne, poprzedzierane rurki, glany i koszulkę „Gazerock is
not dead” kupioną przed ich koncertem. Tak, byłem fanem Gazetto. Chciałbym
kiedyś śpiewać jak Ruki, znaczy być wokalistą. Coś tam umiałem popiszczeć w
domu, ale tylko czasami wychodziło mi to naprawdę dobrze. Fajne byłoby mieć
zespół... Ubrany poszedłem ogarnąć swoje czarno-białe włosy, za które nie raz
oberwałem od dyrektora. Zaczesałem grzywkę na oko, a resztę delikatnie
nastroszyłem. Jeszcze tylko moja obowiązkowa kreska pod okiem, trochę pudru i
było dobrze. Tak przygotowany chwyciłem plecak i wyszedłem z domu. Było dopiero
wpół do ósmej, a do liceum miałem 15 minut spacerkiem. Założyłem swoje
słuchawki, bez których nigdzie się nie ruszałem, podłączyłem do discmana i
wybrałem płytę. Miałem przy sobie rockowe klasyki takie jak Nirvana, Metallica
czy Guns'n Roses, ale także ojczystych debiutantów np. Dir en Grey (znaczy...
powstał w 1997, a mamy 2004, ech...w każdym razie miałem), Girugamesh, no i
ukochane Gazetto. Ta... ja to nie miałem co do torby włożyć.
W końcu
dotarłem pod gmach liceum. Na dziedzińcu aż roiło się od tak zwanych
„celebrytów”. Nie rozumiałem tych ludzi, a tym bardziej nie lubiłem. Pieniądze
im pochłonęły mózgi (dop. Mg.: muski <3). Tylko kasa i chwalenie się jakie
to cudeńka matka czy ojciec ostatnio im kupili. Zawsze spacerują w grupach i
zadają się tylko z „równymi sobie”, czyli równymi zeru (dop. Mg.: obrażasz
mojego Zero x.x), gotowymi zmienić całe swoje życie, charakter i duszę dla
nich. Jednak zainteresował mnie pewien Shoya. On należał do tej bandy, ale po
jego zachowaniu zrozumiałem, że on jest tam jakby z przymusu? Nie lubił się z
nimi zadawać, a każde jego lansowanie się po szkole było niczym kara. Skąd ja
to wiem? Hm... powiedzmy, że wewnętrznie jestem kimś innym. Tak więc wracając
do chłopaka. Obserwowałem go już dobry miesiąc, gdy kiedyś nakrył mnie na
podglądaniu go w szatni. To było dziwne, ale tak oficjalnie poznałem chłopaka. Od tamtego
momentu aż do dzisiaj byłem w nim zakochany, jednak on widział w mnie jedynie
kumpla, z którym mógł rozmawiać tylko w schowku na miotły lub po lekcjach.
Wstydził się mnie - zwykłego chłopaka. Nigdy tego nie powiedział, ale jego
myśli nie kłamały. Tak czy inaczej, wszedłem do budynku szkoły i zaczęła się
codzienna męczarnia.
Japoński,
chemia, podwójna matma, muzyka i w-f jakoś mi zleciały. Poza tym profesor od
muzyki odkrył we mnie talent wokalny i zaproponował mi chór. Ta, już się widzę
w chórze... Grzecznie mu podziękowałem za propozycję i odrzuciłem ją. Większych
rewelacji nie było. Jak zwykle z szatni wyszedłem jako ostatni, przez co po raz
kolejny wymieniłem kilka ostrych zdań z szatniarką. To zła kobieta jest...
Właśnie zakładałem słuchawki, gdy usłyszałem głośne:
-Yo-ka, zaczekaj!- to był Shoya, a Yo-ka to skrót, często tak
na mnie mówią.
Odwróciłem się na pięcie w jego stronę i przewiesiłem swój
skarb przez szyję.
-Tak?
-Wiesz, organizuję dzisiaj imprezę, może wpadniesz?-
zaproponował.
-I tak w poniedziałek ci się przypomniało? Od imprez jest
głównie piątek...-zauważyłem.
-Moja drużyna wygrała dzisiaj bardzo ważny mecz, jesteśmy
mistrzami. Takie osiągnięcie trzeba świętować!- A tak, zapomniałem dodać, że
Shoya gra w naszej szkolnej drużynie koszykówki. Był jednym z najwyższych
chłopaków w szkole, więc miał do tej gry warunki. Ja ze swoim wzrostem mogłem piłkę sobie od czasu do czasu pokopać,
bo jeżeli był jakiś sprawdzian z kosza, ja zawsze dostawałem tą wyjściową
tróję. To mi wystarczało.
-Aha.- przyjąłem do wiadomości.
-To co, wpadniesz?- zapytał.
-No mogę, ale...
-Świetnie!- przerwał mi w połowie zdania, a do ręki wcisnął
małą karteczkę z adresem.- Bądź o 18.00.
-Ok... to pa- rzuciłem na pożegnanie.
-Do zobaczenia.
Cieszyłem się, że mnie zaprosił, ale z drugiej strony pewnie
będzie tam pełno celebrytów. Ech, trudno.
[Shoya]
Czas leciał
i zanim się obejrzałem było wpół do 18, a ja jeszcze musiałem się ogarnąć. W
błyskawicznym tempie zmieniłem ciuchy i makijaż na bardziej ostry i wyrazisty.
Na stole postawiłem wielką michę popcornu, chipsów, do tego duży szampan na
uroczysty toast za drużynę i kilka litrowych butelek innego alkoholu. Na styk
wyrobiłem się z pierwszym dzwonkiem. W drodze włączyłem jeszcze wierzę z
przygotowaną imprezową składanką. Otworzyłem drzwi.
-Siema Shoya!- przywitał mnie Shizu- kumpel z drużyny. Stała
za nim jeszcze jego paczka.
-Siema, wchodźcie!- zaprosiłem ich do środka.
Chwilę później rozległ się kolejny dzwonek i kolejni, i
kolejny. Potem już zostawiłem otwarte drzwi, aby nie chodzić w tą i z powrotem.
Willa powoli wypełniała się, a atmosfera coraz bardziej się rozluźniała. Ja
balowałem na parterze, więc nie miałem pojęcie co działo się na pierwszym
piętrze i dachu. Po kilku drinkach zaczęło szumieć mi w głowie. Zataczałem się
po całym poziomie, aż w końcu znalazłem twarz, której tak długo szukałem.
-A jednak przyszedłeś.- wyszczerzyłem się.
-Tak, ale nie mam zamiaru pić ani kropli alkoholu.-
potwierdził Yo-ka.
-Ok...- nie skomentowałem, tylko odwróciłem się na pięcie i
lekko chwiejnym krokiem podszedłem do kółka, gdzie odbywała się gra w butelkę.
Wcisnąłem się między jakieś dziewczyny, na co te uśmiechnęły się dziwnie i
zaczęły macać mnie po po nogach powoli dochodząc niebezpiecznie blisko mojego
rozporka. Szybko wstałem i opuściłem to miejsce. Wdzdrygłem się lekko.
Nienawidzę jak jakiekolwiek dziewczyny do mnie zarywają. Niestety ja nie mogę
się od nich opędzić. Są wszędzie - zarazy paskudnie! Ostatnio jakoś straciłem
do nich „pociąg”, przestały mnie kręcić. Może uznacie mnie za dziwaka, ale
chciałbym znaleźć sobie chłopaka (dop. Mg.: fajnie rymujesz ^^). Niestety
proste to nie jest, bo gdy w końcu spotykam takiego, który by mnie
zainteresował, dzień później okazuje się, że ma dziewczynę. Zajebiście, co nie?
Jednak po poznaniu Yo-ki coś lekko mną ruszyło. Jakby jakaś nieznana mi siła
ciągnęła mnie do tego chłopaka.
[Yo-ka]
Zgodnie ze swoim
postanowieniem nie wypiłem ani kropli alkoholu. Sorry, ale nie miałem zamiaru
obudzić się we wtorek capiąc piwem na kilometr i mieć kaca. Na zegarze było
grubo po 23. „Przydałoby się powoli już wracać”- pomyślałem sobie. Od mamy i
tak dostanę ochrzan, że przyszedłem tak późno. Ona nadal traktuje mnie jak
jakiegoś 12 latka. Przepraszam, ale mam te 18 lat i mogę decydować o sobie.
Jednak dla mojej matki to się nie liczy. Impreza trwała w najlepsze i
przebiegała jak większość domówek: pełno ludzi, głośna muzyka i gdzieniegdzie
obściskujące się pary - czyli standard. Zrobiłem ostatni łyk swojej coli i
zacząłem przepychać się między tańczącymi postaciami, aby dostać się do drzwi i
wyjść. Już miałem otworzyć je, gdy nagle coś złapało mnie za lewy nadgarstek i
przycisnęło do ściany. Wytężyłem swój wzrok aby w ciemnościach dostrzec tego
kogoś. Smukłe rysy twarzy, kolczyk w wardze, dwa dłuższe kosmyki włosów
opadające na ramiona- Shoya?
-A ty gdzie się wybierasz?- zapytał szeptem przybliżając
swoją twarz do mojej. Chyba zrobiło mi się cieplej.
-Idę do domu.- odpowiedziałem stanowczo próbując ponownie
otworzyć drzwi. Niestety nie udało się. Chłopak jedną ręką przygwoździł moje
nadgarstki do ściany.
-Możesz mnie łaskawie puścić?!- warknąłem na niego.
Udał, że się zastanawia, co wyglądało dosyć dziwnie i
śmiesznie.
-Nie.- odparł.
Nie zdążyłem nic zrobić, a ten wpił się w moje usta. Szeroko
otworzyłem oczy, nie mogąc pojąć, co właśnie się stało. Serce mi gwałtownie
przyśpieszyło. Co on do cholery odwala?! Przez przypadek lekko uchyliłem swoje
wargi, co chłopak potraktował jako swego rodzaju zaproszenie i bez żadnych
ceregieli wpakował mi język do ust. Nie
wiem co mi nakazało, ale oddałem pocałunek. Utkwiliśmy w namiętnym, a zarazem
brutalnym tańcu badając swoje podniebienia i policzki. Czasem szatyn zahaczał
koniuszkiem języka o mój, przez co przechodził mnie delikatny, miły dreszcz.
Jednak coś mi tu nie grało... Jak chłopak, w którym potajemnie się podkochuje
tak nagle mnie całuje?! Zaciągnąłem się jego zapachem - no tak, alkohol. „Boże,
mam nadzieję, że mi to wybaczysz.”- pomyślałem.- „...Ale chyba po to mnie tu
wysłałeś, co nie?”- dodałem w myślach na usprawiedliwienie. Oderwaliśmy się od
siebie, kiedy zabrakło nam powietrza. Shoya wyswobodził moje nadgarstki, jednak
ja nie uciekłem. Byłem ciekawy dalszego przebiegu zdarzeń. Szatyn zadowolony
moją postawą uśmiechnął się zadziornie. Otworzył pierwsze drzwi na prawo i
zamknął je na klucz. Był to jego pokój. Chłopak delikatnie pchnął mnie na
znajdujące się niedaleko łóżko, po czym usiadł na mnie okrakiem. Coraz mniej mi
się to podobało, jednak moje zdanie było akurat najmniej ważne. Jestem tylko
aktorem, dla którego scenariusz już dawno został napisany, więc musiałem się go
trzymać.
Shoya szybko
pozbył się mojej koszulki rzucając ją gdzieś do tyłu, a następnie tak samo
postąpił ze swoją. Przyjrzałem się mu dokładnie. Miał delikatnie umięśnione
ramiona i lekko zarysowany brzuch. Nie to co ja.... Ale czego mogłem się
spodziewać po zawodniku drużyny koszykówki? Gapiłem się tak na niego przez
chwilę lustrując jego półnagie ciało po czym oblizałem usta. Chłopak widząc to
zawisł nade mną i wyszeptał mi zmysłowo do ucha:
-Podoba ci się?
Mruknąłem zadowolony, kiedy przygryzł płatek. Nie miałem
pojęcia co on ze mną zrobił, ale działał na mnie jak narkotyk. Uzależniał i
chciało się go więcej i więcej. Zostawiłem gdzieś rozum i rozsądek, który
nakazywał mi natychmiast to przerwać, a zaczął mną kierować instynkt. To coś co
nie przejmuje się żadnymi zasadami rozpaczliwie wołało we mnie o bliskość
drugiej osoby.
Chłopak
nakrył mnie swoim ciałem i zaczął muskać swoimi wargami moją szyję zostawiając
na niej gdzieniegdzie czerwone punkciki. Powoli schodził pocałunkami, jednak
zatrzymał się na moim lewym sutku. Delikatnie drażnił go językiem a drugim
zajął się swoją dłonią. Wywołało u mnie nie małe podniecenie, którego znakiem
był cichy jęk oraz wypukłość na moich spodniach. Nie powiem spodobała mi się
taka zabawa, jednak długo nie dane mi było się nią rozkoszować gdyż szatyn
nagle przerwał. Lekko się podniósł i ręką sięgnął czegoś na małym stoliczku
przy łóżku. Była to aksamitna, czarna opaska, którą zawiązał mi oczy.
-A teraz bądź grzeczny, dobrze?- wszeptał mi do ucha.
Pozbawiony wzroku mój organizm wytężał pozostałe zmysły i
dlatego na jego głos ciarki przeszły mi po całym ciele. Lekko zdezorientowany
coś mruknąłem potwierdzająco. Chyba wiem w co się właśnie wpakowałem, ale
czuję, że te „tortury” będą jak najbardziej rozkoszne i przyjemne.
Ponownie
poczułem jego usta na moim ciele jednak coraz niżej i niżej. Temperatura rosła
z każdym jego nowym krokiem w wędrówce po mojej skórze. Nie pozostałem mu
dłużny- ugiąłem lekko kolano i włożyłem je między nogi Shoyi. Na efekty nie
musiałem długo czekać, bo po chwili usłyszałem jego ciche jęki i prośby abym
nie przestawał. Jednak nagle to zrobiłem czując ciekawską dłoń zanurzającą się
pod moimi spodniami oraz bokserkami. Delikatnie dotykał ten obszar skóry, jakby
pytał o zgodę na kontynuację. Zakręciłem zmysłowo biodrami pozwalając mu na
dalsze działania. Powoli zdjął te krepujące i wkurzające mnie już kawałki
materiałuu, a ja po omacku odnalazłem jego shorty iodwdzięczyłemm mu się. Chyba
raz zahaczyłem o jego krocze, gdyż usłyszałem pomruk zadowolenia. Nagle
poczułem jak język pozostawiał mokrą ścieżkę wzdłuż mojej męskości.
Westchnąłem, lecz po chwili ten cichy dźwięk zmienił się w jęki rozkoszy,
gdyż szatyn wziął ją całą do ust. Lizał
i ssał powoli poruszając głową w górę i w dół. Po raz pierwszy moje ciało
doznawało takiej przyjemności więc byłem nią zafascynowany, spragniony- żądałem
więcej. Wplotłem mu dłonie w czekoladowe włosy i nadałem szybszego tempa. Wiłem
się pod nim i jęczałem oznajmiając jak mi dobrze. Czułem, że znajduje się w
niebie i jednocześnie piekle, gdyż doznania były boskie a zarazem takie
„nieczyste”. Chyba właśnie odkryłem jak
wspaniale jest być człowiekiem. Grzeszną istotą posiadającą słabości i
pragnienia. Mnie i całemu Boskiemu Dworowi wmawiano, że nie istnieje coś
takiego jak pragnienie, że są to jedynie zachcianki naszej podświadomości,
które możemy zapchać silną wolą. Słabości nie mieliśmy- taka nasza natura.
Jednak w tej chwili mogłem poczuć słodki smak grzechu i uległości. Chcę z tego
korzystać. Czerpać garściami.
W końcu
nadszedł moment kiedy znalazłem się na krawędzi szaleństwa i rozpusty- szczycie
przyjemności. Zdążyłem z siebie wydobyć jedynie krótki jęk, gdyż chłopak szybko
złączył nasze wargi abym mógł w
pocałunkach odnaleźć resztki swojej spermy. Nagle odkleił się od moich ust i
zastąpił je czymś innym. Zacząłem badać obiekt językiem i wyczułem, że są to
trzy palce Shoyi. Szybko zrozumiałem ten gest i sprawnie pokryłem wszystkie
warstwą śliny zachłannie je liżąc. Kiedy uznał, że są wystarczająco nawilżone
delikatnie rozchyli mi nogi i włożył pierwszy palec. Syknąłem jednak po chwili
przyzwyczaiłem się a chłopak dołożył drugi. Było to niezbyt miłe uczucie ale on
uspokajał mnie szepcząc, że za chwilę to minie. Nawet nie zorientowałem się
kiedy znalazł się we mnie trzeci, ostatni palec. Powoli zaczął nimi poruszać
rozciągając mnie i przygotowując wtedy
dotknął mnie ból. Próbowałem oddychać spokojnie lecz euforia umysłu i fizyczny
ból nie pozwalała mi na to. Nagle moje oczy mogły już swobodnie patrzeć, gdyż
szatyn ściągnął mi opaskę.
-Patrz na mnie, proszę.- wyszeptał mi do ucha.
Po chwili ogarnęła mnie pustka by zaraz była wypełniona jego
przyrodzeniem. Delikatnie wchodził we mnie jednak pomimo tej delikatności
doskwierał mi dyskomfort. Krzyknąłem ale po chwili Shoya nachyli się nade mną i
pocałował by odciągnąć moją uwagę. Oplotłem go nogami w pasie aby pogłębił swój
ruch. Ciągle trwając w pocałunku uroniłem kilka łez lecz i tak dałem znak aby
kontynuował. Leniwie odkleił swoje wargi od moich i zaczął poruszać się w moim
wnętrzu. Nadal odczuwałem ból ale była z nim zmieszana odrobina przyjemności.
Między westchnieniami prosiłem aby przyśpieszył. Stopniowo spełniał moje
życzenie dochodząc do chaotycznego wręcz tempa. Mózg odrzucał złe emocje
pozostawiając jedynie „zakazane” przeżycia i niezwykłe pożądanie drugiej osoby.
W moim świecie namiętność była postrzegana jako zło i kuszący owoc szatana. Aby
pozwolić sobie na takie doznania należało zrzec się swojej istoty i z wiecznym
potępieniem trafić do piekła. Nikt jeszcze nie odważył się na tą opcję. Tak,
żyło się w celibacie... Wychodząc naprzeciw ruchom chłopaka trafił on w pewien
punkt. Błagałem by nie przestawał i dał mi poczuć coś zupełni nowego, innego i
fascynującego. Każdy nasz jęk zbliżał do celu nas obu. W końcu z jego
wykrzyczanym imieniem na ustach osiągnąłem spełnienie. Zacisnąłem na nim
mięśnie i wygiąłem się w łuk. Nie było to nic złego, wręcz przeciwnie- coś
wspaniałego. Chwilę później doszedł Shoya wypełniając moje wnętrze swoim
nasieniem- małą cząstką siebie. Kiedy wyszedł ze mnie zamknąłem oczy i zasnąłem.
*W tym samym czasie za
drzwiami*
Pomimo
późnej godziny impreza trwała w najlepsze, jednak zauważyłem, że szef tej
balangi gdzieś wyparował. Postanowiłem poszukać go, bo w końcu kumpla nie
powinno się tak nagle zostawiać, co nie? Przejrzałem wszystkie pokoje na
parterze, czyli: salon, kuchnię z jadalnią i małą toaletę, w której spotkała
mnie nietypowa niespodzianka... Mniejsza. Zrezygnowany podreptałem na piętro z
odrobina nadziei, że tam go znajdę. Tutaj było już mniej tłoczno, jednak nadal
wiele osób wirowało w rytm głośniej muzyki. Zwinnie ominąłem je i nacisnąłem
klamkę pierwszych drzwi na prawo. Zamknięte. Dziwne, jego własny pokój jest
zamknięty. Naszła mnie dziwna myśli:
„A może on tam... Nie, Shoya?! Chociaż, kto wie...?”
Wzruszyłem ramionami i odgarnąwszy blond kosmyki za ucho przyłożyłem je do
drzwi.
-Ach! S-Shoya...! Tam... Och! T-ak!- usłyszałem jakiś głos.
„A jednak...”- przyznałem rację swoim myślą, jednak po chwili
wsuchałem się w odgłosy i wychwyciłem w nich coś męskiego. Stop... Ale t-tak
ten teges z facetem?! Złapałem się za głowę.
-Shizu, co tak nasłuchujesz?- z paniki wyrwała mnie Amy.
-A nic, tak tylko...-
Cóż za oryginalna wymówka.
Niezbyt to ją przekonało. Popchnęła mnie i sama nastawiła
ucho. Po chwili jej oczy rozszerzyły się, a usta uformowały piękny owal. Jak
oparzona natychmiast odskoczyła.
-Boże, tam jest Shoya i ten Yo-ka! Z taką szmatą? Aż mi
szkoda Sho, mógł chociaż jakiegoś przystojniaka sobie przygarnąć, a nie to
coś... To się jutro będzie działo w
szkole...- uśmiechnęła się chytrze.
*
Powoli
otworzyłem zaspane powieki i spojrzałem na piękny obraz malujący się za oknem.
Słońce dopiero co wschodziło, rozjaśniając ciemne niebo przyprószone gwiazdami
na czerwony kolor. Uśmiechnąłem się na ten widok. Chciałem wstać jednak Shoya
tulił mnie jak jakiegoś pluszaka. Sam nie chciałem stąd już iść- jednak
musiałem, bo w końcu dzisiaj czeka na mnie szkoła a przed nią zrypka od mamy w
domu. Delikatnie chwyciłem jego rękę i ostrożnie położyłem na kołdrze. Powoli
wstałem z łóżka i zrobiłem pierwszy krok w stronę moich porozrzucanych ubrań,
gdy nagle poczułem cholerny ból poniżej pleców. Wziąłem głębszy oddech i w
myśli powtarzałem sobie „Muszę to tylko rozchodzić i będzie dobrze”. Dreptając
po całym pokoju wreszcie zebrałem swój komplet ubrań (ale nadal tyłek bolał
niemiłosiernie) i szybko się w nie przebrałem. Upewniając się czy mam w
kieszeni komórkę, sprawdziłem na niej godzinę- 5.02, a na górnym pasku widniało
„12 nieodebranych połączeń” wszystkie od mamy. Zdziwiłem się dlaczego nie
słyszałem dzwonka, ale po chwili zauważyłem, że telefon był wyciszony.
Pięknie... Wyszedłem z domu Shoyi i szybko pokuśtykałem do siebie.
Stałem pod
drzwiami mieszkania państwa Kawada i tępo wpatrywałem się w nie. Już
przeszukałem wszystkie swoje kieszenie i nie znalazłem w nich kluczy- czyli
moim jedynym wyjściem było zadzwonić domofonem. Blokada. Zamknąłem oczy i nagle
jakaś nieznana siła kazała mojemu palcu nacisnąć guzik. Tętno mi przyśpieszyło
gdy w progu pojawiła się moja rodzicielka. Nic nie powiedziała, ja również.
Spuściłem pokornie głowę w dół i wpełzłem do mieszkania. Ściągnąłem buty w
przedpokoju i marnie ukrywając swój ból tyłka udałem się na kanapę do salonu.
-Słucham co masz mi do powiedzenia na swoje
usprawiedliwienie.- zaczęła kobieta.
-W sumie to nic...- przyznałem i powoli podniosłem głowę.
Czarnowłosa złapała się jedną ręką za głowę, westchnęła po
czym kontynuowała:
-A ja owszem, mam. Umawialiśmy się na maksymalnie 23, prawda?
Dzwoniłam do ciebie 12 razy a ty nie odbierałeś. Wiesz jak ja się bałam i
martwiłam? Rozumiem, masz już to umowne 18 lat, ale to niezwalnia cię z
informowaniem mnie o której wrócisz do domu. Proszę cię. Nie rób już tak nigdy,
dobrze?- zakończyła.
-Dobrze.- odpowiedziałem.
-Oj dziecko, dziecko...- westchnęła i przytuliła mnie do
siebie.- Jesteś starszy od swojego brata i to ty powinieneś wiedzieć jak się
zachowywać. Martwię się o ciebie, bo jesteś moim skarbem.
Pokiwałem głową, a ona puściła mnie ze swoich objęć po czym
wesoło zagadała:
-No dobrze, a teraz opowiadaj: Jaki on jest i jak było?
-O-o czym ty mówisz?- zapytałem. Nie powiem to mnie lekko
zdziwiło.
-Oj nie udawaj... Przecież widzę jaką masz fryzurę i jak
chodzisz.- uśmiechnęła się.
Z wielkimi rumieńcami odpowiedziałem cedząc słowa przez zęby:
-Fajne. Proszę nie wnikaj w szczegóły...
Ona na to zrobiła wielkiego banana na twarzy i zamknęła oczy.
-Dobrze... ja już nic nie mówię... Ale jakby co, śmiało pytaj
o wszystko.- powiedziała.
-Mamo! Proszę cię... I-idę się ogarnąć.
Wstałem z kanapy zostawiając kobietę samą i poszedłem na
drugi poziom do łazienki. Szybki prysznic i byłem jak nowy. Owinąłem biodra
ręcznikiem i udałem się do swojego pokoju aby coś na siebie wciągnąć. Czarny
T-shirt Nirvany, bluza z kocimi uszami w tym samym kolorze i ciemne rurki- to
mój zestaw na dziś. Oczywiście jak zawsze zapomniałem wysuszyć włosy i uczesać
je jak byłem w łazience dlatego też odbyłem ponowna pielgrzymkę do tego
pomieszczenia. Szybko uporałem się ze swoja fryzurą i zabrałem się za zrobienie
delikatnego makijażu. Odrobina kremu BB aby ukryć niedoskonałości, trochę tuszu
do rzęs, czarna kreska dookoła oka i byłem gotowy. Zszedłem na dół do kuchni i
kiedy skończyłem powolnie jeść swoje śniadanie była już 7.30. Jak ten czas
szybko biegnie... Chwyciłem, przygotowany już wczoraj, plecak z przedpokoju,
rzuciłem krótkie „Pa” i ruszyłem do szkoły.
Kiedy
dotarłem na dziedziniec szkoły była dopiero 7.45, czyli miałem jeszcze 15 minut
do rozpoczęcia lekcji. Oczywiście zdążyła już się zjawić szkolna elita w
składzie: Amy Calm- główna cheerleaderka, rodzeństwo sportowców Ichi i Ichigo
Hatsu oraz kapitan drużyny piłki nożnej- Kouyou Yuutsu. Cała czwórka dziwnie
się na mnie patrzała, jakby z obrzydzeniem. Chciałem odczytać ich myśli jednak
coś mi nie wypaliło... Nie zwróciłem na nich większej uwagi i już chciałem
wejść do budynku liceum gdy zatrzymał mnie stalowy uścisk Ichigo i jego drwiący
głos:
-Patrzcie kochaś naszego koszykarza odnalazł się.
Pozostali wybuchnęli śmiechem, chociaż nic śmiesznego w tych
słowach nie było. Po chwili zamilkli gdyż odezwała się księżniczka Amy:
-Słuchaj mnie szmato! Jeżeli jeszcze raz będziesz dobierać
się do Sho, to gorzko tego pożałujesz!- zagroziła, po czym słodkim głosikiem
dodała- Spokojnie, cała szkoła już wie co się stało... Nie wiem w ogóle jak on
pozwolił ci choćby wejść na tą imprezę?! Chyba go do reszty porąbało! Ichigo
puść go.- rozkazała, a czerwonowłosy natychmiast wypełnił jej polecenie.
Kiedy już mnie oswobodził szybko pognałem pod klasę, w której
miałem lekcję i sunąłem się na podłogę. Jak „Cała szkoła już wie”? Co wie? O,
nie... Ktoś się dowiedział co zaszło między nami i rozpowiedział wszystkim. W
dodatku to ja w ich świetle jestem wszystkiemu winien. Jeszcze przed lekcjami
zdążyłem zostać nazwany przez jakieś osoby „nic nie wartą dziwką”. I tak było
na każdej przerwie, uczniowie rzucali we mnie przezwiskami i groźbami, a Shoya
unikał mnie szerokim łukiem.
Przybity
wszystkimi bluźnierstwami w kierunku mojej osoby wracałem do domu. Nagle
chwycił mnie jakiś wysoki koleś, a drugi zaczął mnie bić. Próbowałem się
uwolnić, ale na nic. Błagałem aby ktoś mi pomógł jednak nikt nie odważył się na
ten gest. To okropne... W dzisiejszych ludziach jest zero empatii, zero uczuć
tylko chłód bijący od ich kamiennego serca. Ciosy za każdym razem były coraz mocniejsze,
albo to ja byłem zbyt słaby na więcej. Czasem coś warknęli typu:„To za Shoyę,
abyś do końca życia zapamiętał sobie!” Kilka razy oberwałem pięścią w poliki i
raz w brzuch. Czułem, że za chwilę nadejdzie ten ostateczny cios i padnę
bezwładne na chodnik, jednak usłyszałem czyiś głos odbijający się w mojej
głowie echem. Kazał im mnie zostawić w spokoju i coś jeszcze- niedosłyszałem.
Dziwne, bo te osiłki rzeczywiści mnie puściły, a postać zadzwoniła po karetkę.
W tym momencie zasłabłem.
*
„-Ojcze, proszę
zabierz mnie już stąd. Spełniłem już swoją misję i dotarło do mnie, że w tej
kwestii masz zupełną rację. Tylko zabierz mnie...
-Dobrze Yoshito,
ale nie teraz. Trochę cierpliwości.”
*
Ocknąłem się
w szpitalu. Przymrużyłem powieki na nagłe ostre światło, ale po chwili
otworzyłem szerzej oczy. Po prawej stronie stała moja matka tuląca do piersi
Natsu, a po lewej lekarz uśmiechający się do mnie.
-Witamy z powrotem panie Kawada.- powitał mnie.
-Yoshito!- krzyknęła uradowana kobieta całując mnie w czoło.
Uśmiechnąłem się delikatnie.- Panie doktorze, długo będzie musiał tutaj leżeć?-
zapytała.
-Jeżeli wszystko będzie w porządku za dwa dni go wypuścimy.
Zrobilibyśmy to nawet jutro, ale ten opatrunek na to nam nie pozwala.- rzekł
lekarz pokazując na mój polik.- Teraz musi odpoczywać.- wytłumaczył.
„Jestem ciekaw kiedy On spełni swoją obietnicę...”- przemknęło
mi przez myśl po czym zasnąłem.
Te dwa dni w
szpitalu minęły bardzo szybko. Zrobili mi w tych dniach prześwietlenie i
dokładniejsze badania, które potwierdziły słowa lekarza. Przez specjalną maść
moja rana na policzku wyglądała lepiej, a że nie wykryto jakiś większych
obrażeń wypisano mnie ze szpitala. Spakowałem do torby niezbędne rzeczy, jakie
przywiozła mi mama, i opuściłem tą placówkę. Kiedy wróciłem była 12.00, na
szczęście miałem klucze przy sobie i dostałem się do mieszkania. Nikogo w nim
nie zastałam, w końcu był czwartek- normalny dzień. Rozpakowałem torbę i
włączyłem swoje PS1.
Przez gry
video czas mijał o wiele szybciej. Zapewne kontynuowałbym, ale niestety mój
żołądek był innego zdania. No tak, do 8 jest tylko na jakiejś okropnej,
szpitalnej kaszce, a podkreślmy, że dochodziła już 16. Wyłączyłem swoją
ulubioną gierke- Crash Bash (od aut. Uwielbiałam w nią grać, jak miałam swoje
PS1 i małą kolekcje z grami Crash'a ;3) i udałem się do kuchni. Sięgnąłem po
sałatę, pomidora i jakiś biały ser. Warzywa przepłukałem, podarłem kilka liści
sałaty i wrzuciłem do miseczki. Pokroiłem pomidora w półksiężyce a ser w kostkę
i wszystko dodałem do naczynia. Polałem odrobiną oliwy, doprawiłem solą,
pieprzem i już miałem lekki obiad z głowy. W drodze do salonu chwyciłem jeszcze
widelec, bułkę i uciekłem na kanapę. Ach, sałatka grecka- taka prosta, a jaka
pożywna! Pokochałem ten genialny smak już od pierwszego spotkania. Pamiętam je
doskonale, bo w końcu było to na pierwszej randce z facetem, jakieś 3 lata
temu. Mój chłopak zamówił dla nas właśnie taką przystawkę i polubiłem ten
wspaniały, świeży zapach oraz soczysty i wyrazisty smak. Dobra zaczynam rozkminiać o sałatce- źle ze
mną. Tak czy inaczej była świetna i
zjadłem ją ze smakiem przegryzając bułką. Umyłem naczynie i nagle usłyszałem
dzwonek do drzwi. Szybko poszedłem je otworzyć, a w progu zastałem mojego
młodszego brata oraz Kei'a. A, chyba nie wspominałem o nim, prawda? Kurde. Tak
w skrócie: Był to mój przyjaciel jeszcze z gimnazjum. Na co dzień poważny i
spokojny, ale jak zakropi imprezkę alkoholem, to bój się świecie! Nie no dobra,
na trzeźwo też czasem bywa dziwny i wesoły, ale trzeba go rozkręcić. Jest
trochę jak słoik- na początku uparcie trzyma się swojej eleganckiej pokrywki,
ale po malutku, po malutku w końcu ujawni się prawdziwy Kei. Dobra, ale co go
tu niesie?!
-Hej.- przywitał się i wszedł do mieszkania.
-Cześć?- niepewnie odpowiedziałem.
-Braciszek Yoshito!- wykrzyknął uradowany Natsu podbiegł do
mnie i mocno przytulił. Nie powiem, lekko się zdziwiłem. Od kiedy tak mu się
zbiera na tulenie i cieszenie się, że mnie widzi? Zazwyczaj to wali mnie tym
swoimi piąstkami gdzie popadnie. Złapałem małego za ramiona, odkleiłem go od
siebie i przyłożyłem mu prawą dłoń do czoła. Nie było gorące, a to dziwne...
-N- Natsu, wszystko w porządku?- zapytałem z dziwną miną.
Chwila ciszy.
-Hahahaha! Dał się nabrać! Jaki głupek!- zaśmiał się, po czym
udał się na górę do swojego pokoju. Spojrzałem na Kei'a. Nie było go już w
progu. Ech... To niekulturalnie samemu wpraszać się mieszkania. Machnąłem ręką
drzwi, przez co zamknęły się z trzaskiem, i poszedłem do salonu gdzie siedział
już mój przyjaciel.
Usiadłem obok bruneta i zapytałem:
-A ty w jakiej sprawie?
-Podać lekcje. Nie było cię w szkole chłopie, musisz nadrobić
zaległości.- puknął mnie w głowę. Ach ta moja skleroza...
-A dużo robiliście?
-Em...- zastanowił się po czym sięgnął do plecaka wyciągając
po kolei zeszyt od danego przedmiotu.- Japoński dwie strony notatek, matma dwie
i pół strony przykładów, podwójna chemia szkoda gadać, na biologii zasnąłem a
na plastyce coś o sztuce nowoczesnej, niecała strona. No, to by było na tyle.
Mam to wszystko u ciebie zostawić, czy też posiedzieć z tobą i pomóc ci
przepisywać?- zapytał.
-Nie, spokojnie, dam sobie sam radę.- machnąłem ręką.
-Aha, ok. To do zobaczenia jutro.- wstał, ubrał buty i
wyszedł.
Zostałem sam na sam z tymi zeszytami, ale dam radę!
*
Następnego
dnia mój plecak był dwa razy cięższy ze względu na twarde zeszyty Kei'a. To
było okropne, ale jakoś doczłapałem do szkoły i oddałem mu jego bruliony. Jako,
że do lekcji zostało jeszcze 10 minut usiadłem pod klasą i zacząłem rozmyślać.
Nie wiem czemu ale wszystkie moje myśli szły tylko w kierunku poniedziałkowej
nocy. Wiedziałem, że coś podobnego musiało zajść, bo w końcu w tej sprawie
zostałem wysłany na Ziemię, ale czemu akurat w taki sposób? Na to pytanie nie
mogłem znaleźć odpowiedzi.
Nagle przede
mną stanęła postać Shoyi. Podszedł bliżej i przykucnął. Między nami trwała
cisza. Żaden z nas nie chciał się odezwać. Szatyn chwycił mnie za dłoń i
spokojnym głosem rzekł:
-Yoshito. Przez ostatnie dni uświadomiłem sobie, że darzę cię
większym uczuciem niż zwykła przyjaźń. Kiedy myślę o tobie robi mi się cieplej
na sercu. To co zrobiliśmy w poniedziałek mogłem uznać za zwykły wybryk po
alkoholu, jednak ja tak nie myślę. Uważam, że było to przypieczętowanie mojego
uczucia. Nie mam pojęcia czy to odwzajemniasz, ale wiedz, że cię kocham.
Po wysłuchaniu tych pięknych słów nie wiedziałem jak
odpowiedzieć. Nie widząc innej opcji po prostu wpiłem się w jego usta. Chłopak
oddał pocałunek, jednak szybko go przerwaliśmy, bo znajdowaliśmy się w szkole.
Już chciałem mu powiedzieć, że go kocham jednak on mi przerwał:
-Cieszę się, że podzielasz moje uczucia, ale... Yoshito,
wybacz mi. Nie możemy się spotykać. Zbyt boję się o ciebie. Przez ten związek
coś mogłoby ci się stać. Dowiedziałem się co ci się przytrafiło we wtorek po
szkole. Jeden z chłopa...
-Co?- wyrwałem dłoń z jego uścisku. - Nie chcesz ze mną być
tylko ze względu na to że jesteś tym „popularnym”, prawda? Jeżeli tak, to mów
to wprost!- wrzasnąłem przez napływające mi do uczu łzy.
-Nie, Yoshito, to dla twojego bezpieczeństwa.- wytłumaczył jednak
ja wstałem i szybko wybiegłem w stronę dziedzińca.- Yo-ka! Zaczekaj!- wołał
szatyn i zaczął mnie gonić.
Przyśpieszyłem i wydłużyłem krok aby uciec temu dupkowi. Z
jednej strony kocha, ale z drugiej nie może ze wzglądu na swoich „przyjaciół”,
którym w niesmak byłoby gdyby chodził z chłopakiem. Zwykłym w dodatku. Jak on
tak mógł?
Biegłem
coraz szybciej i przestałem zajmować się drogą. Chyba oddaliłem się od Shoyi.
Spojrzałem się za siebie aby się upewnić. Nagle coś we mnie uderzyło z ogromną
siłą. Upadłem a po chwili cała klatka piersiowa pokryła się purpurą. Przestałem
czuć...
„Czyżby już
nadszedł czas?”
[Shoya]
Próbowałem
dogonić Yo-kę, jednak ten biegł szybciej ode mnie. Skręciłem w uliczkę, którą
chłopak niedawno mijał. Po chwili osłupiałem. Na środku ulicy leżało drobne
ciało, wokół kałuż krwi, obok niego Amy
z pistoletem w dłoni. Gdy tylko mnie zobaczyła szybko wsiadła do czarnego wozu
i czym prędzej opuściła to miejsce. Szybko podbiegłem do chłopaka. Okazał się
to być Yoshito. „Nie. To nie może tak być! Tylko nie on!”- myślałem.-
„Spokojnie Shoya. Zimna krew. Rób tak jak zawsze pokazują ratownicy.”
Odchyliłem mu delikatnie głowę i nadstawiłem policzek do jego ust aby wyczuć
oddech. Tylko jeden wydech. Szybko wyciągnąłem komórkę, wybrałem numer pogotowia
i zgłosiłem, że na Alei Jun leży nieprzytomny chłopak i nie oddycha. Kobieta po
drugiej stronie przyjęła i powiedziała, że wyśle karetkę w to miejsce. Poleciła
mi abym wykonał masaż serca. Tak też zrobiłem. Ułożyłem ręce na środku jego
mostku, nachyliłem się nad nim i przystąpiłem do akcji ratunkowej. Szybko
uciskałem klatkę piersiową Yoshito, jednak widziałem, ze nic to nie daje.
Postanowiłem, że zrobię sztuczne oddychanie. Otuliłem jego delikatne wargi
swoimi i podzieliłem się z nim swoim powietrzem. Znowu zacząłem robić uciski.
Minuty
mijały, a karetki lub jakiegokolwiek człowieka do pomocy nie było. Powoli
traciłem nadzieję. Łzy zaczęły mi lecieć strumieniami na bluzkę chłopaka. Nagle
trafił do mnie myśl: „Shoya, weź się w garść! Nie poddawaj się! O swoja miłość
się walczy!” To dodało mi otuchy i nadal próbowałem go ratować.
-Yoshi, ja naprawdę przepraszam, to wszystko moja wina!
Przecież nadal cię kocham! Yoshi, proszę żyj! Zrób to dla mnie...- krzyczałem, ale mój głos załamywał się przez
lecące łzy.
Nagle pojawiła się przede mną jakaś postać. Była cała ubrana
na biało, co zlewało się z jej bladą skórą. Niestety nie mogłem ujrzeć twarzy,
gdyż bił od niej ogromny blask. U ramion przepięknie prezentowały się duże,
puszyste skrzydła. Gdzieś przy szyi dostrzegłem czarne pasma włosów. Nagle
blask ugasł. Mogłem ujrzeć twarz, tego... anioła? Bo jak inaczej nazwać białą
postać ze skrzydłami, pojawiającą się znikąd. Spojrzałem na jej oblicze. Przede
mną stał Yoshito. Na początku znałem to za chory wytwór mojej wyobraźni, jednak
nagle przemówił:
-Nie ratuj, już nie żyję. To tylko bezwładne ciało pozbawione
duszy. To jest moje prawdziwe wcielenie. Jestem aniołem.
Zamurowało mnie. Zabrałem splecione dłonie z klatki chłopaka
i puściłem je bezwładnie. Zacząłem znów płakać. Właśnie straciłem moją miłość.
Tą drobną postać leżącą pośród czerwonej kałuży z bladą, nieskazitelna cerą, jakiej nikt inny
nie miał, wspaniałymi, lazurowymi oczami teraz przykrytymi jego powiekami na
wieczność oraz wrażliwą naturą i niepowtarzalnym charakterem. Za późno go
pokochałem!
Dlaczego zawsze
odrzucałeś to uczucie?
„By nie zniszczyć
przyjaźni.”
Nie chciałeś poczuć i
posmakować miłości?
„Zawsze.”
Chciałbyś być przy
nim?
„Na wieki.”
ERROR: On nie żyje.
Myślisz, że będzie na ciebie
czekać?
„Ja skończę w
piekle.”
Anioł podszedł do mnie, przykucnął i otarł łzy z moich
policzków. Spojrzałem na niego.
-Na mnie już czas. Może kiedyś się spotkamy.- odrzekł, wstał
i powoli ruszył w swoją stronę.
Gwałtownie podniosłem się na nogi, złapałem go za rękę i
krzyknąłem:
-Zaczekaj!
*
Nagle
ogromny blask bijący skądś przeniósł nas z powrotem do naszego mieszkania.
Siedziałem na kanapie w salonie a obok przytulony do mnie Yo-ka. Dobrze, że
jesteśmy znowu w teraźniejszości, bo inaczej zwariowałbym bez niego. Już bałem
się, że rzeczywiści stracę go na zawsze, jednak to cos ma wyczucie czasu i wie
kiedy należy wrócić do obecnych czasów.
-Shoya! Nawet nie masz pojęcia jak się bałem! Dobrze, że tu
jesteś.- brunet wtulił się we mnie mocniej.- Kocham cię.- wyszeptał.
-Ja ciebie też.- powiedziałem równie cicho i pogładziłem go
po plecach.- Już wiem, dlaczego to coś nas przeniosło w czasie.
-No, dlaczego?- zapytał zainteresowany i zadarł delikatnie
głowę aby spojrzeć w moje oczy.
-Bo nie doceniałem tego anioła, który właśnie przytula się do
mnie.- odpowiedziałem i delikatnie pocałowałem chłopaka.- Wybacz mi za
wszystko, co wydarzyło się w naszej przeszłości.
-To już historia.- powiedział i pogłębił pocałunek.
~Koniec
Do zobaczenia następnym razem:
~Kayl
Ale fajne! Bardzo mi się podobało. Świetne i długie^^. Dziękuję za tego shota bo jest cudny^^
OdpowiedzUsuńLubię ten zespół, ale ciężko mi z nim coś zapisać, więc to podwójna radość. Cieszę się, że coś takiego dostałam w nagrodę.
Nie bardzo rozumiem, o co chodziło z tymi aniołami, ale i tak było nieźle.
Pozdrawiam, i życzę dużo momentów inspiracji.
Rena X
beta też musi zawsze dorzucić swoje 3 grosze >,< nie wszystkie błędy są poprawione, bo musiałam ogarnąć to w jakieś 15 minut, więc sorry ;) a opowiadanie świetne <333
OdpowiedzUsuńDobra, przyznaję się bez bicia, na końcu miałam łzy w oczach. Chociaż taka twarda babka jak ja, się poryczała.
OdpowiedzUsuńTo było świetne!
No dzięki ci Mano-sama, że trafiłam na tego bloga... Diaura i nawet gazetto wcisnęłaś!!!
OdpowiedzUsuń//Yuuko-san
Ps. Ja nie umiem tak pisać xd
Boże... Właśnie czytam sobie wasze komentarze i wzruszam się ;w; Dziękuje wam.
OdpowiedzUsuń