poniedziałek, 1 lipca 2013

One-shot Shoya X Yo-ka

    No to mam oneshota napisanego z myślą o Mei oraz RenieX. Prosze, oto twoja nagroda ^.^
Zapraszam do czytania:

Tytuł: "Niedoceniałem"
Beta: Mei
Paring: Shoya X Yo-ka (Diaura)
Ostrzeżenie: To moje pierwsze w życiu yaoi, więc proszę o wyrozumiałość ;3



            Przez ostatni miesiąc moje, a właściwie to nasze życie wyglądało okropnie. Te ciągłe kłótnie o byle co wycieńczały mnie psychicznie. Może ty tego nie widziałeś, ale każdej nocy samotnie wypłakiwałem swoje smutki i złości. Do tego jeszcze co weekend wracałeś nad ranem z odciskami krwistoczerwonej szminki na szyi. Myślałeś, że nie zauważę tego? Że może tym razem uda ci się to ukryć? Śmieszny wtedy byłeś. Ale najgorsze było kiedy podniosłeś na mnie rękę. Przez dwa tygodnie ukrywałem tę śliwę pod okiem czarnym cieniem tłumacząc, że to mój nowy image. Jednak fani połapali się, że coś się stało. Sprawdzałem fanklub, tam aż huczało. Mogłem komuś donieść na ciebie, ale nie umiałem. Po prostu za bardzo cię kochałem, i chyba w tym tkwił problem. Każdego dnia miałem w sobie nadzieję, że akurat dziś coś się zmieni. Polepszy.
            Byłem na granicy snu, a świata rzeczywistego, gdy poczułem jakiś ciężar w okolicach ud. To pewnie był pies Shoyi, bo nie raz już mnie tak budził. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy nagle coś wpiło się w moje usta. Otworzyłem gwałtownie oczy, a przede mną siedział basista. Nie... to musiał być jakiś przepiękny sen. Jednak na to się nie zanosiło. Nie wierzę. Ostatnio taką pobudkę miałem po tej nocy, kiedy wszystko sobie wyznaliśmy. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi.
-Dzień dobry kochanie.- powitał mnie szatyn muskając moje wargi.
-Dzień dobry.- odpowiedziałem tym samym nadal zaszokowany nagłą zmianą chłopaka.
Nasz dotychczasowy poranek mijał jakbyśmy byli tylko współlokatorami, a nie parą. Wszechogarniająca cisza i obojętność codziennie kreśliła kolejne rysy w moim sercu. Tylko czasem obdarzaliśmy się jakimiś drobnymi przejawami naszej sympatii. Każdy myślał, że jesteśmy wspaniałą parą, jednak nikt nie wiedział co się działo po wejściu do domu. Shoya od razu wytykał mi co powiedziałem źle, za to ja skarżyłem się na jego wiecznie zacinki i bezsensowne wypowiedzi. Za każdym razem rodziło się z tego coś poważniejszego. Za każdym razem byliśmy na siebie źli. Za każdym razem mnie przepraszałeś, a ja wybaczałem.
-Śniadanie czeka na stole w kuchni.- poinformował i zszedł ze mnie.
Chwile po tym jak wyszedł z zajmowanej przeze mnie sypialni, bo on przeniósł się na kanapę wstałem z dużego łóżka, założyłem puchate kapcie, wziąłem jakieś czyste ubrania i poczłapałem do łazienki. W niewielkim korytarzu poczułem wspaniały zapach świeżego pieczywa oraz lekko spalonego garnka. Chyba coś gotował i jeszcze krzątał się po kuchni, bo po chwili rozległ się hałas spadających sztućców na panele. Pokręciłem głową.
            Po wejściu do łazienki szybko ściągnąłem z siebie za dużą koszulkę i bokserki, które robiły z piżamę, i wskoczyłem pod prysznic. Ustawiłem letnią wodę i przestawiłem ze słuchawki na deszczownicę. Nadal nie mogłem uwierzyć w tą cudowną przemianę szatyna. Miałem tylko nadzieję, że nie udaje. Tylko co go mogło skłonić do tak radykalnej zmiany? Nie mam pojęcia. Będę z tego korzystać i cieszyć się tym, dopóki nie wrócimy do no...  „Nie! Nie myśl o tym!”- rozkazały myśli. Jednak wbrew mojej woli przypominałem sobie. Do oczu napłynęły mi łzy na wspomnienie o tamtych chwilach. Szybko je przetarłem i głęboko odetchnąłem. Chwyciłem żel i namydliłem nim ciało.
            Odświeżony i w porządnych ubraniach opuściłem łazienkę. Doszedłem do kuchni i usiadłem na krześle przy zastawionym stole. Nagle pojawił się Shoya i zajął miejsce naprzeciwko mnie.
-Smacznego!- życzył nam i wzięliśmy się za pałaszowanie śniadania.
W końcu dowiedziałem się przez co pachniało spalonym garnkiem w całym domu. Chłopak gotował jajka na twardo i nie mam pojęcia jak to zrobił, ale przypalił naczynie. Przez cały posiłek rozmawialiśmy i się śmialiśmy. Cieszyłem się jak dziecko, że w końcu coś zrozumiał, tylko jak?
Korciło mnie bardzo aby o to zapytać, ale bałem się, że przez to wszystko pęknie jak bańka mydlana. Wolałem nie ryzykować, ale bardzo chciałem wiedzieć. Muszę się zdać na swoją silną wolę.
            Była dopiero za pięć dziesiąta, a próbę zaczynaliśmy o 11.30, więc mieliśmy jeszcze dużo czasu dla siebie. Razem sprzątnęliśmy po śniadaniu i zmyliśmy naczynia, co przerodziło się w bitwę na pianę. Ja zrobiłem Shoyi białą perukę, a on mnie mydlaną brodę, wąsy i ogromne brwi. Niby takie głupie, ale uwieczniliśmy to na zdjęciach. Kiedy na małych prostokątach pojawił się obraz śmialiśmy się z naszych min. Następnie zmyłem pianę z twarzy, bo szatynowi wpiła się we włosy, przez co pachniały cytrynowo. Pozbawiony charakteryzacji by (baj ._.) Shoya usiadłem obok niego na miękkiej, fioletowej kanapie. On czując moją obecność objął mnie jedną ręką, a ja wtuliłem się w niego mocniej. Jednym uchem nasłuchiwałem jego bicia serca. Było spokojne i rytmiczne, to usłyszałem, a czułem, że jest przepełnione miłością, i beztroską. Tylko dlaczego? Zawsze kiedy po kłótni siadaliśmy tak jego rytm był bardzo szybki, jakby przebiegł co najmniej 600m. Odetchnąłem głęboko i  w końcu postanowiłem to z siebie uwolnić. To było dla mnie naprawdę ważne.
-Mogę cię o coś zapytać?-zapytałem nieśmiało zadzierając lekko głowę, aby spojrzeć Shoyi prosto w oczy.
-Tak?- pogładził mnie po policzku, na który od razu wdarł się delikatny róż.
-Jak to się stało, że... tak nagle dostałem wspaniały poranek?-  i na tym skończyła się rola mojej „silnej woli”.
Na szczęście chłopak nie zareagował żadną złością. Uśmiechnął się delikatnie.
-A podobało ci się?- odpowiedział pytaniem na pytanie i poczochrał mi czarne kosmyki włosów.
-Bardzo, ale jak tak nagle?- ponownie zapytałem.
On westchnął i podrapał się po głowie, jakby nie znał odpowiedzi.
-Można by powiedzieć, że coś przeżyłem. Nie mam pojęcia jak to nazwać, ale jak chcesz to mogę ci pokazać.- zaproponował. Zastanowiłem się chwilę.
-Chętnie.- pewnie odpowiedziałem.
Brunet wyciągną drugą rękę w moją stronę.
-Złap mnie za rękę.
Posłusznie chwyciłem go za dłoń, a on ściną ją mocnej, zamknął oczy i polecił abym zrobił to samo. Nagle poczułem jakieś światło. Gwałtownie otworzyłem powieki. Dookoła nas powstała jakaś złota poświata, a zegar na śnienie przede mną cofał swoje wskazówki coraz szybciej i szybciej. Obraz naszego mieszkania rozmazywał się i powoli okrywał się czernią, z której powstał długi korytarz. Chłopak wyglądał jakby spał, a jego ciało zaczęło prześwitywać. Trząsłem nim, aby się obudził, jednak po chwili zniknął całkowicie. Niedługo sam pojawiłem się w innym miejscu niż ten czarny korytarz. Znalazłem się na jakimś jednoosobowym łóżku, była noc. Nawet nie miałem siły rozejrzeć się dookoła aby zbadać gdzie się znajduję. Byłem bardzo zmęczony, więc szybko zasnąłem.
            *
            Obudził mnie niemiłosiernie drący się budzik. Leniwie sięgnąłem ręką aby go wyłączyć. Ech... Nienawidziłem poniedziałków i tego wracania do szkoły. Po dwóch dniach błogiego lenistwa chyba nikomu nie chce się iść do tej „placówki edukacyjnej”. Zwlokłem się z łóżka przeciągle ziewając i zszedłem na dół do kuchni, aby przygotować sobie jakieś śniadanie. Chwyciłem chleb, masło i dżem truskawkowy- to było moje „zdrowe, pożywne śniadanie” jak to mawiała szkolna pielęgniarka. Wstawiłem jeszcze czajnik z wodą na kawę. Oczywiście musiałem do niej dolać mleka, bo w połowie posiłku zawsze wchodziła moja mama i jakby zobaczyła mnie z czarną, porządną kawą, to by się nieźle wściekła. Jej zdaniem 18 latek nie powinien jeszcze sięgać po czyste espresso, bo by się od niego uzależnił. (I kto mi to mówi?...) Właśnie dlatego dla świętego spokoju dolewałem mleka. Usiadłem sobie na blacie kuchennym z talerzem kanapek w jednej ręce i kubkiem napoju obok mnie, gdy nagle jak na zawołanie weszła moje rodzicielka. Lekko zmarszczyła brwi widząc mnie w takim miejscu.
-Yoshito...- westchnęła- Ile razy ci mówiłam, że krzeseł w naszym domu nie brakuje i w każdej chwili można na nich usiąść, i zjeść posiłek jak człowiek?- zapytała sarkastycznie.
-Mnie tak pasuje.- odpowiedziałem machając nogami i biorąc kolejny gryz kanapki.
-A mnie nie. Już, zmykaj!- przegoniła mnie.
Moja mama-Kana- miała luźne podejście do życia niektóre sytuacje potrafiła obrócić w żart, użyć lekkiego dowcipu aby rozluźnić atmosferę. Mogłem jej się zwierzyć ze wszystkiego. Nawet wtedy, kiedy powiedziałem jej otwarcie, że wolę chłopaków uszanowała to i życzyła mi jak najlepiej. Jak każda matka martwiła się o swoje dziecko i czasem jeszcze mnie tak traktowała, ale to tylko dlatego, że nie chce abym „wyfrunął jej z gniazda”- jak to ujęła. Mogę spokojnie powiedzieć, że jest moim wzorem do naśladowanie, bo innego w domu nie miałem. Ojca nie znałem. Mama nie chce z nami o tym rozmawiać, więc nie poruszamy tego tematu. Tak w liczbie mnogiej, bo mieszka tutaj jeszcze jedna osoba- mój młodszy, 10 letni brat- Natsu. Coś okropnego...  Kiedy zostawię na biurku lub szafce choćby kilka jenów, one w magiczny sposób zniknął. A to tylko dlatego, że ma mamie za złe brak kieszonkowego. Tylko na co mu w tym wieku kasa?! Chyba tylko po to, żeby zaszpanować.  Ale o nim kiedy indziej. Wracając do sytuacji w kuchni... Posłusznie zszedłem z blatu i kulturalnie usiadłem przy stole.
            Po skończonym posiłku poszedłem do pokoju ogarnąć się. Zamieniłem swoja piżamę (czyt. bokserki) w ciemne, poprzedzierane rurki, glany i koszulkę „Gazerock is not dead” kupioną przed ich koncertem. Tak, byłem fanem Gazetto. Chciałbym kiedyś śpiewać jak Ruki, znaczy być wokalistą. Coś tam umiałem popiszczeć w domu, ale tylko czasami wychodziło mi to naprawdę dobrze. Fajne byłoby mieć zespół... Ubrany poszedłem ogarnąć swoje czarno-białe włosy, za które nie raz oberwałem od dyrektora. Zaczesałem grzywkę na oko, a resztę delikatnie nastroszyłem. Jeszcze tylko moja obowiązkowa kreska pod okiem, trochę pudru i było dobrze. Tak przygotowany chwyciłem plecak i wyszedłem z domu. Było dopiero wpół do ósmej, a do liceum miałem 15 minut spacerkiem. Założyłem swoje słuchawki, bez których nigdzie się nie ruszałem, podłączyłem do discmana i wybrałem płytę. Miałem przy sobie rockowe klasyki takie jak Nirvana, Metallica czy Guns'n Roses, ale także ojczystych debiutantów np. Dir en Grey (znaczy... powstał w 1997, a mamy 2004, ech...w każdym razie miałem), Girugamesh, no i ukochane Gazetto. Ta... ja to nie miałem co do torby włożyć.
            W końcu dotarłem pod gmach liceum. Na dziedzińcu aż roiło się od tak zwanych „celebrytów”. Nie rozumiałem tych ludzi, a tym bardziej nie lubiłem. Pieniądze im pochłonęły mózgi (dop. Mg.: muski <3). Tylko kasa i chwalenie się jakie to cudeńka matka czy ojciec ostatnio im kupili. Zawsze spacerują w grupach i zadają się tylko z „równymi sobie”, czyli równymi zeru (dop. Mg.: obrażasz mojego Zero x.x), gotowymi zmienić całe swoje życie, charakter i duszę dla nich. Jednak zainteresował mnie pewien Shoya. On należał do tej bandy, ale po jego zachowaniu zrozumiałem, że on jest tam jakby z przymusu? Nie lubił się z nimi zadawać, a każde jego lansowanie się po szkole było niczym kara. Skąd ja to wiem? Hm... powiedzmy, że wewnętrznie jestem kimś innym. Tak więc wracając do chłopaka. Obserwowałem go już dobry miesiąc, gdy kiedyś nakrył mnie na podglądaniu go w szatni. To było dziwne, ale tak  oficjalnie poznałem chłopaka. Od tamtego momentu aż do dzisiaj byłem w nim zakochany, jednak on widział w mnie jedynie kumpla, z którym mógł rozmawiać tylko w schowku na miotły lub po lekcjach. Wstydził się mnie - zwykłego chłopaka. Nigdy tego nie powiedział, ale jego myśli nie kłamały. Tak czy inaczej, wszedłem do budynku szkoły i zaczęła się codzienna męczarnia.
            Japoński, chemia, podwójna matma, muzyka i w-f jakoś mi zleciały. Poza tym profesor od muzyki odkrył we mnie talent wokalny i zaproponował mi chór. Ta, już się widzę w chórze... Grzecznie mu podziękowałem za propozycję i odrzuciłem ją. Większych rewelacji nie było. Jak zwykle z szatni wyszedłem jako ostatni, przez co po raz kolejny wymieniłem kilka ostrych zdań z szatniarką. To zła kobieta jest... Właśnie zakładałem słuchawki, gdy usłyszałem głośne:
-Yo-ka, zaczekaj!- to był Shoya, a Yo-ka to skrót, często tak na mnie mówią.
Odwróciłem się na pięcie w jego stronę i przewiesiłem swój skarb przez szyję.
-Tak?
-Wiesz, organizuję dzisiaj imprezę, może wpadniesz?- zaproponował.
-I tak w poniedziałek ci się przypomniało? Od imprez jest głównie piątek...-zauważyłem.
-Moja drużyna wygrała dzisiaj bardzo ważny mecz, jesteśmy mistrzami. Takie osiągnięcie trzeba świętować!- A tak, zapomniałem dodać, że Shoya gra w naszej szkolnej drużynie koszykówki. Był jednym z najwyższych chłopaków w szkole, więc miał do tej gry warunki. Ja ze swoim wzrostem  mogłem piłkę sobie od czasu do czasu pokopać, bo jeżeli był jakiś sprawdzian z kosza, ja zawsze dostawałem tą wyjściową tróję. To mi wystarczało.
-Aha.- przyjąłem do wiadomości.
-To co, wpadniesz?- zapytał.
-No mogę, ale...
-Świetnie!- przerwał mi w połowie zdania, a do ręki wcisnął małą karteczkę z adresem.- Bądź o 18.00.
-Ok... to pa- rzuciłem na pożegnanie.
-Do zobaczenia.
Cieszyłem się, że mnie zaprosił, ale z drugiej strony pewnie będzie tam pełno celebrytów. Ech, trudno.

[Shoya]
            Czas leciał i zanim się obejrzałem było wpół do 18, a ja jeszcze musiałem się ogarnąć. W błyskawicznym tempie zmieniłem ciuchy i makijaż na bardziej ostry i wyrazisty. Na stole postawiłem wielką michę popcornu, chipsów, do tego duży szampan na uroczysty toast za drużynę i kilka litrowych butelek innego alkoholu. Na styk wyrobiłem się z pierwszym dzwonkiem. W drodze włączyłem jeszcze wierzę z przygotowaną imprezową składanką. Otworzyłem drzwi.
-Siema Shoya!- przywitał mnie Shizu- kumpel z drużyny. Stała za nim jeszcze jego paczka.
-Siema, wchodźcie!- zaprosiłem ich do środka.
Chwilę później rozległ się kolejny dzwonek i kolejni, i kolejny. Potem już zostawiłem otwarte drzwi, aby nie chodzić w tą i z powrotem. Willa powoli wypełniała się, a atmosfera coraz bardziej się rozluźniała. Ja balowałem na parterze, więc nie miałem pojęcie co działo się na pierwszym piętrze i dachu. Po kilku drinkach zaczęło szumieć mi w głowie. Zataczałem się po całym poziomie, aż w końcu znalazłem twarz, której tak długo szukałem.
-A jednak przyszedłeś.- wyszczerzyłem się.
-Tak, ale nie mam zamiaru pić ani kropli alkoholu.- potwierdził Yo-ka.
-Ok...- nie skomentowałem, tylko odwróciłem się na pięcie i lekko chwiejnym krokiem podszedłem do kółka, gdzie odbywała się gra w butelkę. Wcisnąłem się między jakieś dziewczyny, na co te uśmiechnęły się dziwnie i zaczęły macać mnie po po nogach powoli dochodząc niebezpiecznie blisko mojego rozporka. Szybko wstałem i opuściłem to miejsce. Wdzdrygłem się lekko. Nienawidzę jak jakiekolwiek dziewczyny do mnie zarywają. Niestety ja nie mogę się od nich opędzić. Są wszędzie - zarazy paskudnie! Ostatnio jakoś straciłem do nich „pociąg”, przestały mnie kręcić. Może uznacie mnie za dziwaka, ale chciałbym znaleźć sobie chłopaka (dop. Mg.: fajnie rymujesz ^^). Niestety proste to nie jest, bo gdy w końcu spotykam takiego, który by mnie zainteresował, dzień później okazuje się, że ma dziewczynę. Zajebiście, co nie? Jednak po poznaniu Yo-ki coś lekko mną ruszyło. Jakby jakaś nieznana mi siła ciągnęła mnie do tego chłopaka.

[Yo-ka]
            Zgodnie ze swoim postanowieniem nie wypiłem ani kropli alkoholu. Sorry, ale nie miałem zamiaru obudzić się we wtorek capiąc piwem na kilometr i mieć kaca. Na zegarze było grubo po 23. „Przydałoby się powoli już wracać”- pomyślałem sobie. Od mamy i tak dostanę ochrzan, że przyszedłem tak późno. Ona nadal traktuje mnie jak jakiegoś 12 latka. Przepraszam, ale mam te 18 lat i mogę decydować o sobie. Jednak dla mojej matki to się nie liczy. Impreza trwała w najlepsze i przebiegała jak większość domówek: pełno ludzi, głośna muzyka i gdzieniegdzie obściskujące się pary - czyli standard. Zrobiłem ostatni łyk swojej coli i zacząłem przepychać się między tańczącymi postaciami, aby dostać się do drzwi i wyjść. Już miałem otworzyć je, gdy nagle coś złapało mnie za lewy nadgarstek i przycisnęło do ściany. Wytężyłem swój wzrok aby w ciemnościach dostrzec tego kogoś. Smukłe rysy twarzy, kolczyk w wardze, dwa dłuższe kosmyki włosów opadające na ramiona- Shoya?
-A ty gdzie się wybierasz?- zapytał szeptem przybliżając swoją twarz do mojej. Chyba zrobiło mi się cieplej.
-Idę do domu.- odpowiedziałem stanowczo próbując ponownie otworzyć drzwi. Niestety nie udało się. Chłopak jedną ręką przygwoździł moje nadgarstki do ściany.
-Możesz mnie łaskawie puścić?!- warknąłem na niego.
Udał, że się zastanawia, co wyglądało dosyć dziwnie i śmiesznie.
-Nie.- odparł.
Nie zdążyłem nic zrobić, a ten wpił się w moje usta. Szeroko otworzyłem oczy, nie mogąc pojąć, co właśnie się stało. Serce mi gwałtownie przyśpieszyło. Co on do cholery odwala?! Przez przypadek lekko uchyliłem swoje wargi, co chłopak potraktował jako swego rodzaju zaproszenie i bez żadnych ceregieli wpakował mi język do ust.  Nie wiem co mi nakazało, ale oddałem pocałunek. Utkwiliśmy w namiętnym, a zarazem brutalnym tańcu badając swoje podniebienia i policzki. Czasem szatyn zahaczał koniuszkiem języka o mój, przez co przechodził mnie delikatny, miły dreszcz. Jednak coś mi tu nie grało... Jak chłopak, w którym potajemnie się podkochuje tak nagle mnie całuje?! Zaciągnąłem się jego zapachem - no tak, alkohol. „Boże, mam nadzieję, że mi to wybaczysz.”- pomyślałem.- „...Ale chyba po to mnie tu wysłałeś, co nie?”- dodałem w myślach na usprawiedliwienie. Oderwaliśmy się od siebie, kiedy zabrakło nam powietrza. Shoya wyswobodził moje nadgarstki, jednak ja nie uciekłem. Byłem ciekawy dalszego przebiegu zdarzeń. Szatyn zadowolony moją postawą uśmiechnął się zadziornie. Otworzył pierwsze drzwi na prawo i zamknął je na klucz. Był to jego pokój. Chłopak delikatnie pchnął mnie na znajdujące się niedaleko łóżko, po czym usiadł na mnie okrakiem. Coraz mniej mi się to podobało, jednak moje zdanie było akurat najmniej ważne. Jestem tylko aktorem, dla którego scenariusz już dawno został napisany, więc musiałem się go trzymać.
            Shoya szybko pozbył się mojej koszulki rzucając ją gdzieś do tyłu, a następnie tak samo postąpił ze swoją. Przyjrzałem się mu dokładnie. Miał delikatnie umięśnione ramiona i lekko zarysowany brzuch. Nie to co ja.... Ale czego mogłem się spodziewać po zawodniku drużyny koszykówki? Gapiłem się tak na niego przez chwilę lustrując jego półnagie ciało po czym oblizałem usta. Chłopak widząc to zawisł nade mną i wyszeptał mi zmysłowo do ucha:
-Podoba ci się?
Mruknąłem zadowolony, kiedy przygryzł płatek. Nie miałem pojęcia co on ze mną zrobił, ale działał na mnie jak narkotyk. Uzależniał i chciało się go więcej i więcej. Zostawiłem gdzieś rozum i rozsądek, który nakazywał mi natychmiast to przerwać, a zaczął mną kierować instynkt. To coś co nie przejmuje się żadnymi zasadami rozpaczliwie wołało we mnie o bliskość drugiej osoby.  
            Chłopak nakrył mnie swoim ciałem i zaczął muskać swoimi wargami moją szyję zostawiając na niej gdzieniegdzie czerwone punkciki. Powoli schodził pocałunkami, jednak zatrzymał się na moim lewym sutku. Delikatnie drażnił go językiem a drugim zajął się swoją dłonią. Wywołało u mnie nie małe podniecenie, którego znakiem był cichy jęk oraz wypukłość na moich spodniach. Nie powiem spodobała mi się taka zabawa, jednak długo nie dane mi było się nią rozkoszować gdyż szatyn nagle przerwał. Lekko się podniósł i ręką sięgnął czegoś na małym stoliczku przy łóżku. Była to aksamitna, czarna opaska, którą zawiązał mi oczy.
-A teraz bądź grzeczny, dobrze?- wszeptał mi do ucha.
Pozbawiony wzroku mój organizm wytężał pozostałe zmysły i dlatego na jego głos ciarki przeszły mi po całym ciele. Lekko zdezorientowany coś mruknąłem potwierdzająco. Chyba wiem w co się właśnie wpakowałem, ale czuję, że te „tortury” będą jak najbardziej rozkoszne i przyjemne.
            Ponownie poczułem jego usta na moim ciele jednak coraz niżej i niżej. Temperatura rosła z każdym jego nowym krokiem w wędrówce po mojej skórze. Nie pozostałem mu dłużny- ugiąłem lekko kolano i włożyłem je między nogi Shoyi. Na efekty nie musiałem długo czekać, bo po chwili usłyszałem jego ciche jęki i prośby abym nie przestawał. Jednak nagle to zrobiłem czując ciekawską dłoń zanurzającą się pod moimi spodniami oraz bokserkami. Delikatnie dotykał ten obszar skóry, jakby pytał o zgodę na kontynuację. Zakręciłem zmysłowo biodrami pozwalając mu na dalsze działania. Powoli zdjął te krepujące i wkurzające mnie już kawałki materiałuu, a ja po omacku odnalazłem jego shorty iodwdzięczyłemm mu się. Chyba raz zahaczyłem o jego krocze, gdyż usłyszałem pomruk zadowolenia. Nagle poczułem jak język pozostawiał mokrą ścieżkę wzdłuż mojej męskości. Westchnąłem, lecz po chwili ten cichy dźwięk zmienił się w jęki rozkoszy, gdyż  szatyn wziął ją całą do ust. Lizał i ssał powoli poruszając głową w górę i w dół. Po raz pierwszy moje ciało doznawało takiej przyjemności więc byłem nią zafascynowany, spragniony- żądałem więcej. Wplotłem mu dłonie w czekoladowe włosy i nadałem szybszego tempa. Wiłem się pod nim i jęczałem oznajmiając jak mi dobrze. Czułem, że znajduje się w niebie i jednocześnie piekle, gdyż doznania były boskie a zarazem takie „nieczyste”. Chyba właśnie odkryłem jak  wspaniale jest być człowiekiem. Grzeszną istotą posiadającą słabości i pragnienia. Mnie i całemu Boskiemu Dworowi wmawiano, że nie istnieje coś takiego jak pragnienie, że są to jedynie zachcianki naszej podświadomości, które możemy zapchać silną wolą. Słabości nie mieliśmy- taka nasza natura. Jednak w tej chwili mogłem poczuć słodki smak grzechu i uległości. Chcę z tego korzystać. Czerpać garściami.
            W końcu nadszedł moment kiedy znalazłem się na krawędzi szaleństwa i rozpusty- szczycie przyjemności. Zdążyłem z siebie wydobyć jedynie krótki jęk, gdyż chłopak szybko złączył nasze wargi abym mógł  w pocałunkach odnaleźć resztki swojej spermy. Nagle odkleił się od moich ust i zastąpił je czymś innym. Zacząłem badać obiekt językiem i wyczułem, że są to trzy palce Shoyi. Szybko zrozumiałem ten gest i sprawnie pokryłem wszystkie warstwą śliny zachłannie je liżąc. Kiedy uznał, że są wystarczająco nawilżone delikatnie rozchyli mi nogi i włożył pierwszy palec. Syknąłem jednak po chwili przyzwyczaiłem się a chłopak dołożył drugi. Było to niezbyt miłe uczucie ale on uspokajał mnie szepcząc, że za chwilę to minie. Nawet nie zorientowałem się kiedy znalazł się we mnie trzeci, ostatni palec. Powoli zaczął nimi poruszać rozciągając mnie i przygotowując  wtedy dotknął mnie ból. Próbowałem oddychać spokojnie lecz euforia umysłu i fizyczny ból nie pozwalała mi na to. Nagle moje oczy mogły już swobodnie patrzeć, gdyż szatyn ściągnął mi opaskę.
-Patrz na mnie, proszę.- wyszeptał mi do ucha.
Po chwili ogarnęła mnie pustka by zaraz była wypełniona jego przyrodzeniem. Delikatnie wchodził we mnie jednak pomimo tej delikatności doskwierał mi dyskomfort. Krzyknąłem ale po chwili Shoya nachyli się nade mną i pocałował by odciągnąć moją uwagę. Oplotłem go nogami w pasie aby pogłębił swój ruch. Ciągle trwając w pocałunku uroniłem kilka łez lecz i tak dałem znak aby kontynuował. Leniwie odkleił swoje wargi od moich i zaczął poruszać się w moim wnętrzu. Nadal odczuwałem ból ale była z nim zmieszana odrobina przyjemności. Między westchnieniami prosiłem aby przyśpieszył. Stopniowo spełniał moje życzenie dochodząc do chaotycznego wręcz tempa. Mózg odrzucał złe emocje pozostawiając jedynie „zakazane” przeżycia i niezwykłe pożądanie drugiej osoby. W moim świecie namiętność była postrzegana jako zło i kuszący owoc szatana. Aby pozwolić sobie na takie doznania należało zrzec się swojej istoty i z wiecznym potępieniem trafić do piekła. Nikt jeszcze nie odważył się na tą opcję. Tak, żyło się w celibacie... Wychodząc naprzeciw ruchom chłopaka trafił on w pewien punkt. Błagałem by nie przestawał i dał mi poczuć coś zupełni nowego, innego i fascynującego. Każdy nasz jęk zbliżał do celu nas obu. W końcu z jego wykrzyczanym imieniem na ustach osiągnąłem spełnienie. Zacisnąłem na nim mięśnie i wygiąłem się w łuk. Nie było to nic złego, wręcz przeciwnie- coś wspaniałego. Chwilę później doszedł Shoya wypełniając moje wnętrze swoim nasieniem- małą cząstką siebie. Kiedy wyszedł ze mnie zamknąłem oczy i zasnąłem.

*W tym samym czasie za drzwiami*
            Pomimo późnej godziny impreza trwała w najlepsze, jednak zauważyłem, że szef tej balangi gdzieś wyparował. Postanowiłem poszukać go, bo w końcu kumpla nie powinno się tak nagle zostawiać, co nie? Przejrzałem wszystkie pokoje na parterze, czyli: salon, kuchnię z jadalnią i małą toaletę, w której spotkała mnie nietypowa niespodzianka... Mniejsza. Zrezygnowany podreptałem na piętro z odrobina nadziei, że tam go znajdę. Tutaj było już mniej tłoczno, jednak nadal wiele osób wirowało w rytm głośniej muzyki. Zwinnie ominąłem je i nacisnąłem klamkę pierwszych drzwi na prawo. Zamknięte. Dziwne, jego własny pokój jest zamknięty. Naszła mnie dziwna myśli:
„A może on tam... Nie, Shoya?! Chociaż, kto wie...?” Wzruszyłem ramionami i odgarnąwszy blond kosmyki za ucho przyłożyłem je do drzwi.
-Ach! S-Shoya...! Tam... Och! T-ak!- usłyszałem jakiś głos.
„A jednak...”- przyznałem rację swoim myślą, jednak po chwili wsuchałem się w odgłosy i wychwyciłem w nich coś męskiego. Stop... Ale t-tak ten teges z facetem?! Złapałem się za głowę.
-Shizu, co tak nasłuchujesz?- z paniki wyrwała mnie Amy.
-A nic, tak tylko...-  Cóż za oryginalna wymówka.
Niezbyt to ją przekonało. Popchnęła mnie i sama nastawiła ucho. Po chwili jej oczy rozszerzyły się, a usta uformowały piękny owal. Jak oparzona natychmiast odskoczyła.
-Boże, tam jest Shoya i ten Yo-ka! Z taką szmatą? Aż mi szkoda Sho, mógł chociaż jakiegoś przystojniaka sobie przygarnąć, a nie to coś...  To się jutro będzie działo w szkole...- uśmiechnęła się chytrze.

*
            Powoli otworzyłem zaspane powieki i spojrzałem na piękny obraz malujący się za oknem. Słońce dopiero co wschodziło, rozjaśniając ciemne niebo przyprószone gwiazdami na czerwony kolor. Uśmiechnąłem się na ten widok. Chciałem wstać jednak Shoya tulił mnie jak jakiegoś pluszaka. Sam nie chciałem stąd już iść- jednak musiałem, bo w końcu dzisiaj czeka na mnie szkoła a przed nią zrypka od mamy w domu. Delikatnie chwyciłem jego rękę i ostrożnie położyłem na kołdrze. Powoli wstałem z łóżka i zrobiłem pierwszy krok w stronę moich porozrzucanych ubrań, gdy nagle poczułem cholerny ból poniżej pleców. Wziąłem głębszy oddech i w myśli powtarzałem sobie „Muszę to tylko rozchodzić i będzie dobrze”. Dreptając po całym pokoju wreszcie zebrałem swój komplet ubrań (ale nadal tyłek bolał niemiłosiernie) i szybko się w nie przebrałem. Upewniając się czy mam w kieszeni komórkę, sprawdziłem na niej godzinę- 5.02, a na górnym pasku widniało „12 nieodebranych połączeń” wszystkie od mamy. Zdziwiłem się dlaczego nie słyszałem dzwonka, ale po chwili zauważyłem, że telefon był wyciszony. Pięknie... Wyszedłem z domu Shoyi i szybko pokuśtykałem do siebie.
            Stałem pod drzwiami mieszkania państwa Kawada i tępo wpatrywałem się w nie. Już przeszukałem wszystkie swoje kieszenie i nie znalazłem w nich kluczy- czyli moim jedynym wyjściem było zadzwonić domofonem. Blokada. Zamknąłem oczy i nagle jakaś nieznana siła kazała mojemu palcu nacisnąć guzik. Tętno mi przyśpieszyło gdy w progu pojawiła się moja rodzicielka. Nic nie powiedziała, ja również. Spuściłem pokornie głowę w dół i wpełzłem do mieszkania. Ściągnąłem buty w przedpokoju i marnie ukrywając swój ból tyłka udałem się na kanapę do salonu.
-Słucham co masz mi do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie.- zaczęła kobieta.
-W sumie to nic...- przyznałem i powoli podniosłem głowę.
Czarnowłosa złapała się jedną ręką za głowę, westchnęła po czym kontynuowała:
-A ja owszem, mam. Umawialiśmy się na maksymalnie 23, prawda? Dzwoniłam do ciebie 12 razy a ty nie odbierałeś. Wiesz jak ja się bałam i martwiłam? Rozumiem, masz już to umowne 18 lat, ale to niezwalnia cię z informowaniem mnie o której wrócisz do domu. Proszę cię. Nie rób już tak nigdy, dobrze?- zakończyła.
-Dobrze.- odpowiedziałem.
-Oj dziecko, dziecko...- westchnęła i przytuliła mnie do siebie.- Jesteś starszy od swojego brata i to ty powinieneś wiedzieć jak się zachowywać. Martwię się o ciebie, bo jesteś moim skarbem.
Pokiwałem głową, a ona puściła mnie ze swoich objęć po czym wesoło zagadała:
-No dobrze, a teraz opowiadaj: Jaki on jest i jak było?
-O-o czym ty mówisz?- zapytałem. Nie powiem to mnie lekko zdziwiło.
-Oj nie udawaj... Przecież widzę jaką masz fryzurę i jak chodzisz.- uśmiechnęła się.
Z wielkimi rumieńcami odpowiedziałem cedząc słowa przez zęby:
-Fajne. Proszę nie wnikaj w szczegóły...
Ona na to zrobiła wielkiego banana na twarzy i zamknęła oczy.
-Dobrze... ja już nic nie mówię... Ale jakby co, śmiało pytaj o wszystko.- powiedziała.
-Mamo! Proszę cię... I-idę się ogarnąć.
Wstałem z kanapy zostawiając kobietę samą i poszedłem na drugi poziom do łazienki. Szybki prysznic i byłem jak nowy. Owinąłem biodra ręcznikiem i udałem się do swojego pokoju aby coś na siebie wciągnąć. Czarny T-shirt Nirvany, bluza z kocimi uszami w tym samym kolorze i ciemne rurki- to mój zestaw na dziś. Oczywiście jak zawsze zapomniałem wysuszyć włosy i uczesać je jak byłem w łazience dlatego też odbyłem ponowna pielgrzymkę do tego pomieszczenia. Szybko uporałem się ze swoja fryzurą i zabrałem się za zrobienie delikatnego makijażu. Odrobina kremu BB aby ukryć niedoskonałości, trochę tuszu do rzęs, czarna kreska dookoła oka i byłem gotowy. Zszedłem na dół do kuchni i kiedy skończyłem powolnie jeść swoje śniadanie była już 7.30. Jak ten czas szybko biegnie... Chwyciłem, przygotowany już wczoraj, plecak z przedpokoju, rzuciłem krótkie „Pa” i ruszyłem do szkoły.
            Kiedy dotarłem na dziedziniec szkoły była dopiero 7.45, czyli miałem jeszcze 15 minut do rozpoczęcia lekcji. Oczywiście zdążyła już się zjawić szkolna elita w składzie: Amy Calm- główna cheerleaderka, rodzeństwo sportowców Ichi i Ichigo Hatsu oraz kapitan drużyny piłki nożnej- Kouyou Yuutsu. Cała czwórka dziwnie się na mnie patrzała, jakby z obrzydzeniem. Chciałem odczytać ich myśli jednak coś mi nie wypaliło... Nie zwróciłem na nich większej uwagi i już chciałem wejść do budynku liceum gdy zatrzymał mnie stalowy uścisk Ichigo i jego drwiący głos:
-Patrzcie kochaś naszego koszykarza odnalazł się.
Pozostali wybuchnęli śmiechem, chociaż nic śmiesznego w tych słowach nie było. Po chwili zamilkli gdyż odezwała się księżniczka Amy:
-Słuchaj mnie szmato! Jeżeli jeszcze raz będziesz dobierać się do Sho, to gorzko tego pożałujesz!- zagroziła, po czym słodkim głosikiem dodała- Spokojnie, cała szkoła już wie co się stało... Nie wiem w ogóle jak on pozwolił ci choćby wejść na tą imprezę?! Chyba go do reszty porąbało! Ichigo puść go.- rozkazała, a czerwonowłosy natychmiast wypełnił jej polecenie.
Kiedy już mnie oswobodził szybko pognałem pod klasę, w której miałem lekcję i sunąłem się na podłogę. Jak „Cała szkoła już wie”? Co wie? O, nie... Ktoś się dowiedział co zaszło między nami i rozpowiedział wszystkim. W dodatku to ja w ich świetle jestem wszystkiemu winien. Jeszcze przed lekcjami zdążyłem zostać nazwany przez jakieś osoby „nic nie wartą dziwką”. I tak było na każdej przerwie, uczniowie rzucali we mnie przezwiskami i groźbami, a Shoya unikał mnie szerokim łukiem.
            Przybity wszystkimi bluźnierstwami w kierunku mojej osoby wracałem do domu. Nagle chwycił mnie jakiś wysoki koleś, a drugi zaczął mnie bić. Próbowałem się uwolnić, ale na nic. Błagałem aby ktoś mi pomógł jednak nikt nie odważył się na ten gest. To okropne... W dzisiejszych ludziach jest zero empatii, zero uczuć tylko chłód bijący od ich kamiennego serca. Ciosy za każdym razem były coraz mocniejsze, albo to ja byłem zbyt słaby na więcej. Czasem coś warknęli typu:„To za Shoyę, abyś do końca życia zapamiętał sobie!” Kilka razy oberwałem pięścią w poliki i raz w brzuch. Czułem, że za chwilę nadejdzie ten ostateczny cios i padnę bezwładne na chodnik, jednak usłyszałem czyiś głos odbijający się w mojej głowie echem. Kazał im mnie zostawić w spokoju i coś jeszcze- niedosłyszałem. Dziwne, bo te osiłki rzeczywiści mnie puściły, a postać zadzwoniła po karetkę. W tym momencie zasłabłem.
*
„-Ojcze, proszę zabierz mnie już stąd. Spełniłem już swoją misję i dotarło do mnie, że w tej kwestii masz zupełną rację. Tylko zabierz mnie...
-Dobrze Yoshito, ale nie teraz. Trochę cierpliwości.”
*
            Ocknąłem się w szpitalu. Przymrużyłem powieki na nagłe ostre światło, ale po chwili otworzyłem szerzej oczy. Po prawej stronie stała moja matka tuląca do piersi Natsu, a po lewej lekarz uśmiechający się do mnie.
-Witamy z powrotem panie Kawada.- powitał mnie.
-Yoshito!- krzyknęła uradowana kobieta całując mnie w czoło. Uśmiechnąłem się delikatnie.- Panie doktorze, długo będzie musiał tutaj leżeć?- zapytała.
-Jeżeli wszystko będzie w porządku za dwa dni go wypuścimy. Zrobilibyśmy to nawet jutro, ale ten opatrunek na to nam nie pozwala.- rzekł lekarz pokazując na mój polik.- Teraz musi odpoczywać.- wytłumaczył.
„Jestem ciekaw kiedy On spełni swoją obietnicę...”- przemknęło mi przez myśl po czym zasnąłem.
            Te dwa dni w szpitalu minęły bardzo szybko. Zrobili mi w tych dniach prześwietlenie i dokładniejsze badania, które potwierdziły słowa lekarza. Przez specjalną maść moja rana na policzku wyglądała lepiej, a że nie wykryto jakiś większych obrażeń wypisano mnie ze szpitala. Spakowałem do torby niezbędne rzeczy, jakie przywiozła mi mama, i opuściłem tą placówkę. Kiedy wróciłem była 12.00, na szczęście miałem klucze przy sobie i dostałem się do mieszkania. Nikogo w nim nie zastałam, w końcu był czwartek- normalny dzień. Rozpakowałem torbę i włączyłem swoje PS1.
            Przez gry video czas mijał o wiele szybciej. Zapewne kontynuowałbym, ale niestety mój żołądek był innego zdania. No tak, do 8 jest tylko na jakiejś okropnej, szpitalnej kaszce, a podkreślmy, że dochodziła już 16. Wyłączyłem swoją ulubioną gierke- Crash Bash (od aut. Uwielbiałam w nią grać, jak miałam swoje PS1 i małą kolekcje z grami Crash'a ;3) i udałem się do kuchni. Sięgnąłem po sałatę, pomidora i jakiś biały ser. Warzywa przepłukałem, podarłem kilka liści sałaty i wrzuciłem do miseczki. Pokroiłem pomidora w półksiężyce a ser w kostkę i wszystko dodałem do naczynia. Polałem odrobiną oliwy, doprawiłem solą, pieprzem i już miałem lekki obiad z głowy. W drodze do salonu chwyciłem jeszcze widelec, bułkę i uciekłem na kanapę. Ach, sałatka grecka- taka prosta, a jaka pożywna! Pokochałem ten genialny smak już od pierwszego spotkania. Pamiętam je doskonale, bo w końcu było to na pierwszej randce z facetem, jakieś 3 lata temu. Mój chłopak zamówił dla nas właśnie taką przystawkę i polubiłem ten wspaniały, świeży zapach oraz soczysty i wyrazisty smak.  Dobra zaczynam rozkminiać o sałatce- źle ze mną.  Tak czy inaczej była świetna i zjadłem ją ze smakiem przegryzając bułką. Umyłem naczynie i nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Szybko poszedłem je otworzyć, a w progu zastałem mojego młodszego brata oraz Kei'a. A, chyba nie wspominałem o nim, prawda? Kurde. Tak w skrócie: Był to mój przyjaciel jeszcze z gimnazjum. Na co dzień poważny i spokojny, ale jak zakropi imprezkę alkoholem, to bój się świecie! Nie no dobra, na trzeźwo też czasem bywa dziwny i wesoły, ale trzeba go rozkręcić. Jest trochę jak słoik- na początku uparcie trzyma się swojej eleganckiej pokrywki, ale po malutku, po malutku w końcu ujawni się prawdziwy Kei. Dobra, ale co go tu niesie?!
-Hej.- przywitał się i wszedł do mieszkania.
-Cześć?- niepewnie odpowiedziałem.
-Braciszek Yoshito!- wykrzyknął uradowany Natsu podbiegł do mnie i mocno przytulił. Nie powiem, lekko się zdziwiłem. Od kiedy tak mu się zbiera na tulenie i cieszenie się, że mnie widzi? Zazwyczaj to wali mnie tym swoimi piąstkami gdzie popadnie. Złapałem małego za ramiona, odkleiłem go od siebie i przyłożyłem mu prawą dłoń do czoła. Nie było gorące, a to dziwne...
-N- Natsu, wszystko w porządku?- zapytałem z dziwną miną. Chwila ciszy.
-Hahahaha! Dał się nabrać! Jaki głupek!- zaśmiał się, po czym udał się na górę do swojego pokoju. Spojrzałem na Kei'a. Nie było go już w progu. Ech... To niekulturalnie samemu wpraszać się mieszkania. Machnąłem ręką drzwi, przez co zamknęły się z trzaskiem, i poszedłem do salonu gdzie siedział już mój przyjaciel.
Usiadłem obok bruneta i zapytałem:
-A ty w jakiej sprawie?
-Podać lekcje. Nie było cię w szkole chłopie, musisz nadrobić zaległości.- puknął mnie w głowę. Ach ta moja skleroza...
-A dużo robiliście?
-Em...- zastanowił się po czym sięgnął do plecaka wyciągając po kolei zeszyt od danego przedmiotu.- Japoński dwie strony notatek, matma dwie i pół strony przykładów, podwójna chemia szkoda gadać, na biologii zasnąłem a na plastyce coś o sztuce nowoczesnej, niecała strona. No, to by było na tyle. Mam to wszystko u ciebie zostawić, czy też posiedzieć z tobą i pomóc ci przepisywać?- zapytał.
-Nie, spokojnie, dam sobie sam radę.- machnąłem ręką.
-Aha, ok. To do zobaczenia jutro.- wstał, ubrał buty i wyszedł.
Zostałem sam na sam z tymi zeszytami, ale dam radę!
 *
            Następnego dnia mój plecak był dwa razy cięższy ze względu na twarde zeszyty Kei'a. To było okropne, ale jakoś doczłapałem do szkoły i oddałem mu jego bruliony. Jako, że do lekcji zostało jeszcze 10 minut usiadłem pod klasą i zacząłem rozmyślać. Nie wiem czemu ale wszystkie moje myśli szły tylko w kierunku poniedziałkowej nocy. Wiedziałem, że coś podobnego musiało zajść, bo w końcu w tej sprawie zostałem wysłany na Ziemię, ale czemu akurat w taki sposób? Na to pytanie nie mogłem znaleźć odpowiedzi.
            Nagle przede mną stanęła postać Shoyi. Podszedł bliżej i przykucnął. Między nami trwała cisza. Żaden z nas nie chciał się odezwać. Szatyn chwycił mnie za dłoń i spokojnym głosem rzekł:
-Yoshito. Przez ostatnie dni uświadomiłem sobie, że darzę cię większym uczuciem niż zwykła przyjaźń. Kiedy myślę o tobie robi mi się cieplej na sercu. To co zrobiliśmy w poniedziałek mogłem uznać za zwykły wybryk po alkoholu, jednak ja tak nie myślę. Uważam, że było to przypieczętowanie mojego uczucia. Nie mam pojęcia czy to odwzajemniasz, ale wiedz, że cię kocham.
Po wysłuchaniu tych pięknych słów nie wiedziałem jak odpowiedzieć. Nie widząc innej opcji po prostu wpiłem się w jego usta. Chłopak oddał pocałunek, jednak szybko go przerwaliśmy, bo znajdowaliśmy się w szkole. Już chciałem mu powiedzieć, że go kocham jednak on mi przerwał:
-Cieszę się, że podzielasz moje uczucia, ale... Yoshito, wybacz mi. Nie możemy się spotykać. Zbyt boję się o ciebie. Przez ten związek coś mogłoby ci się stać. Dowiedziałem się co ci się przytrafiło we wtorek po szkole. Jeden z chłopa...
-Co?- wyrwałem dłoń z jego uścisku. - Nie chcesz ze mną być tylko ze względu na to że jesteś tym „popularnym”, prawda? Jeżeli tak, to mów to wprost!- wrzasnąłem przez napływające mi do uczu łzy.
-Nie, Yoshito, to dla twojego bezpieczeństwa.- wytłumaczył jednak ja wstałem i szybko wybiegłem w stronę dziedzińca.- Yo-ka! Zaczekaj!- wołał szatyn i zaczął mnie gonić.
Przyśpieszyłem i wydłużyłem krok aby uciec temu dupkowi. Z jednej strony kocha, ale z drugiej nie może ze wzglądu na swoich „przyjaciół”, którym w niesmak byłoby gdyby chodził z chłopakiem. Zwykłym w dodatku. Jak on tak mógł?
            Biegłem coraz szybciej i przestałem zajmować się drogą. Chyba oddaliłem się od Shoyi. Spojrzałem się za siebie aby się upewnić. Nagle coś we mnie uderzyło z ogromną siłą. Upadłem a po chwili cała klatka piersiowa pokryła się purpurą. Przestałem czuć...
„Czyżby już nadszedł czas?”

[Shoya]
            Próbowałem dogonić Yo-kę, jednak ten biegł szybciej ode mnie. Skręciłem w uliczkę, którą chłopak niedawno mijał. Po chwili osłupiałem. Na środku ulicy leżało drobne ciało, wokół  kałuż krwi, obok niego Amy z pistoletem w dłoni. Gdy tylko mnie zobaczyła szybko wsiadła do czarnego wozu i czym prędzej opuściła to miejsce. Szybko podbiegłem do chłopaka. Okazał się to być Yoshito. „Nie. To nie może tak być! Tylko nie on!”- myślałem.- „Spokojnie Shoya. Zimna krew. Rób tak jak zawsze pokazują ratownicy.” Odchyliłem mu delikatnie głowę i nadstawiłem policzek do jego ust aby wyczuć oddech. Tylko jeden wydech. Szybko wyciągnąłem komórkę, wybrałem numer pogotowia i zgłosiłem, że na Alei Jun leży nieprzytomny chłopak i nie oddycha. Kobieta po drugiej stronie przyjęła i powiedziała, że wyśle karetkę w to miejsce. Poleciła mi abym wykonał masaż serca. Tak też zrobiłem. Ułożyłem ręce na środku jego mostku, nachyliłem się nad nim i przystąpiłem do akcji ratunkowej. Szybko uciskałem klatkę piersiową Yoshito, jednak widziałem, ze nic to nie daje. Postanowiłem, że zrobię sztuczne oddychanie. Otuliłem jego delikatne wargi swoimi i podzieliłem się z nim swoim powietrzem. Znowu zacząłem robić uciski.
            Minuty mijały, a karetki lub jakiegokolwiek człowieka do pomocy nie było. Powoli traciłem nadzieję. Łzy zaczęły mi lecieć strumieniami na bluzkę chłopaka. Nagle trafił do mnie myśl: „Shoya, weź się w garść! Nie poddawaj się! O swoja miłość się walczy!” To dodało mi otuchy i nadal próbowałem go ratować.
-Yoshi, ja naprawdę przepraszam, to wszystko moja wina! Przecież nadal cię kocham! Yoshi, proszę żyj! Zrób to dla mnie...-  krzyczałem, ale mój głos załamywał się przez lecące łzy.
Nagle pojawiła się przede mną jakaś postać. Była cała ubrana na biało, co zlewało się z jej bladą skórą. Niestety nie mogłem ujrzeć twarzy, gdyż bił od niej ogromny blask. U ramion przepięknie prezentowały się duże, puszyste skrzydła. Gdzieś przy szyi dostrzegłem czarne pasma włosów. Nagle blask ugasł. Mogłem ujrzeć twarz, tego... anioła? Bo jak inaczej nazwać białą postać ze skrzydłami, pojawiającą się znikąd. Spojrzałem na jej oblicze. Przede mną stał Yoshito. Na początku znałem to za chory wytwór mojej wyobraźni, jednak nagle przemówił:
-Nie ratuj, już nie żyję. To tylko bezwładne ciało pozbawione duszy. To jest moje prawdziwe wcielenie. Jestem aniołem.
Zamurowało mnie. Zabrałem splecione dłonie z klatki chłopaka i puściłem je bezwładnie. Zacząłem znów płakać. Właśnie straciłem moją miłość. Tą drobną postać leżącą pośród czerwonej kałuży z  bladą, nieskazitelna cerą, jakiej nikt inny nie miał, wspaniałymi, lazurowymi oczami teraz przykrytymi jego powiekami na wieczność oraz wrażliwą naturą i niepowtarzalnym charakterem. Za późno go pokochałem!        
Dlaczego zawsze odrzucałeś to uczucie?
„By nie zniszczyć przyjaźni.”
Nie chciałeś poczuć i posmakować miłości?
„Zawsze.”
Chciałbyś być przy nim?
„Na wieki.”
ERROR: On nie żyje.
Myślisz, że będzie na ciebie czekać?
„Ja skończę w piekle.”

Anioł podszedł do mnie, przykucnął i otarł łzy z moich policzków. Spojrzałem na niego.
-Na mnie już czas. Może kiedyś się spotkamy.- odrzekł, wstał i powoli ruszył w swoją stronę.
Gwałtownie podniosłem się na nogi, złapałem go za rękę i krzyknąłem:
-Zaczekaj!
*
            Nagle ogromny blask bijący skądś przeniósł nas z powrotem do naszego mieszkania. Siedziałem na kanapie w salonie a obok przytulony do mnie Yo-ka. Dobrze, że jesteśmy znowu w teraźniejszości, bo inaczej zwariowałbym bez niego. Już bałem się, że rzeczywiści stracę go na zawsze, jednak to cos ma wyczucie czasu i wie kiedy należy wrócić do obecnych czasów.
-Shoya! Nawet nie masz pojęcia jak się bałem! Dobrze, że tu jesteś.- brunet wtulił się we mnie mocniej.- Kocham cię.- wyszeptał.
-Ja ciebie też.- powiedziałem równie cicho i pogładziłem go po plecach.- Już wiem, dlaczego to coś nas przeniosło w czasie.
-No, dlaczego?- zapytał zainteresowany i zadarł delikatnie głowę aby spojrzeć w moje oczy.
-Bo nie doceniałem tego anioła, który właśnie przytula się do mnie.- odpowiedziałem i delikatnie pocałowałem chłopaka.- Wybacz mi za wszystko, co wydarzyło się w naszej przeszłości.
-To już historia.- powiedział i pogłębił pocałunek.

~Koniec

Do zobaczenia następnym razem:
~Kayl

5 komentarzy:

  1. Ale fajne! Bardzo mi się podobało. Świetne i długie^^. Dziękuję za tego shota bo jest cudny^^

    Lubię ten zespół, ale ciężko mi z nim coś zapisać, więc to podwójna radość. Cieszę się, że coś takiego dostałam w nagrodę.

    Nie bardzo rozumiem, o co chodziło z tymi aniołami, ale i tak było nieźle.

    Pozdrawiam, i życzę dużo momentów inspiracji.
    Rena X

    OdpowiedzUsuń
  2. beta też musi zawsze dorzucić swoje 3 grosze >,< nie wszystkie błędy są poprawione, bo musiałam ogarnąć to w jakieś 15 minut, więc sorry ;) a opowiadanie świetne <333

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra, przyznaję się bez bicia, na końcu miałam łzy w oczach. Chociaż taka twarda babka jak ja, się poryczała.
    To było świetne!

    OdpowiedzUsuń
  4. No dzięki ci Mano-sama, że trafiłam na tego bloga... Diaura i nawet gazetto wcisnęłaś!!!
    //Yuuko-san
    Ps. Ja nie umiem tak pisać xd

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże... Właśnie czytam sobie wasze komentarze i wzruszam się ;w; Dziękuje wam.

    OdpowiedzUsuń